Rodzinna miejscowość. Wychodząc z bloku zerkam na informacyjną tablicę, umieszczoną tuż przy drzwiach budynku. "Proszę wycierać buty" - hasło z czerwonej kartki grzmi do mieszkańców. W ogłoszeniach tuż obok informacja z odnośnikiem, że wszystkie drzewka i krzewy posadzone wokół spółdzielczych bloków zakupiono z pieniędzy członkowskich, zatem każdy powinien dbać o roślinność...
...i nie daj Bóg nie zauważyć, kiedy szczeniak na rowerku rozjeżdża choineczkę, albo inny po przegranym meczu łamie kikuty przyszłych drzew.
Ruszam dalej. Podczas rzutu workiem do pojemnika na śmieci dowiaduję się, że "śmieci należy wyrzucać wyłącznie do pojemników", a dzięki tablicy tuż obok wiem, że zaparkowanie w miejscu dla śmieciarek grozi szybkim odholowaniem pojazdu. Trafiłem do kontenera - sukces! - i ucieszony wypełnieniem obywatelskich obowiązków sunę dalej chodnikiem. Bo chociaż drzew i krzewów na możliwej, krótszej trasie przez trawnik nie ma, jest za to tabliczka wyrastająca z bujnej zieleni "nie deptać trawników!".
Oszołomiony nakazami powoli tracę ochotę na spacer. Na skrzyżowaniu osiedlowej, płytowej drogi z większą, ale równie płytową i osiedlową ulicą, skręcam w lewo, po piwo do sklepu, żeby w upał doświadczeń nadmiaru przepisów ochłonąć na balkonie wychodzącym na łąkę. Wydeptana, skrótowa ścieżka, kierująca z chodnika na piaskową, boczną, niemal polną dróżkę w sypialnianej części miasteczka, jakaś inna niż zwykle. Dawna trawiasta dolinka przylegająca do skrótu zasypana piachem, cegłami i fragmentami tynku, wyrównanymi tak, by nie przeszkadzały przechodzącym. Ze zwycięsko zatkniętym po środku sztandarem-komunikatem: "Teren spółdzielni mieszkaniowej, zakaz wysypywania gruzu".
Zastanawiam się tylko, czy depczę trawniki, bo mi zakazano, czy zakazano mi, bo je depczę. I czy narzutowe głazy blokujące możliwość wjazdu na trawnik z tyłu budynku, tuż pod klatki schodowe, są tam tylko po to, by sąsiedzi musieli je co jakiś czas przesuwać, wjeżdżając z ładunkiem nowych mebli pod drzwi, bo łatwiej je wówczas wnieść do mieszkania. Pozastanawiałbym się jeszcze nad przyczynami, skutkami, nad kulturą wiejską przeszczepioną do miasta i małomiasteczkowym, pogermańskim, pruskim przyzwyczajeniem do przepisów części mieszkańców, nad możliwym wpływem ukraińskich przesiedleńców i zabużańskich "samych swoich" i nad popeerelowskimi kadrami spółdzielni mieszkaniowej. Ale łatwiej otworzyć piwo i poopalać niż przez resztę dnia psuedointelektualnie... wkurwiać.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Czytaj dalej...