Szukaj na tym blogu

3

Kentucky

niedziela, listopada 22, 2009

Jedzą. W tempie muzyki sączącej się z głośników. Niezbyt nahalnej, ale dynamicznej, nadającej tempo. Nie za szybko, nie za wolno. W sam raz, by się nieco zapomnieć, wsłuchać w melodyjny potok soczystych basów i raz po raz zatapiać zęby w pachnących wciąż tak samo dobrze frytkach. Sielska atmosfera pochłaniania bezimiennych kęsów zakłócona jest co prawda obrazami wyświetlanymi na potężnym telewizorze, z oryginalnym podkładem zastąpionym przez śniadaniową muzyczkę. Cóż z tego, chwilowa niepewność wywołana medialnym zgrzytem, niekompatybilnością obrazu i dźwięku, tym bardziej skłania do wygarnięcia z kubełka kolejnej gorącej porcji. Nie można pozwolić, by niepokój nami zawładnął. Tu i teraz jesteśmy bezpieczni, zaspokajając podstawowe potrzeby ciepła, relaksu i pożywnej strawy, z boku zerkając na przemykające tramwaje i samochody pędzące w pauzie porannych korków.

Kubełek. "Podać dwa talerzyki?" - "Jeden wystarczy" - gruby gość zasiada w miejscu przy oknie. Jakby chciał pochwalić się upolowaną właśnie zwierzyną, pożerając ją na wystawie szybkodajni. Raz za razem, skrzydełko za nóżką, pierś za frytką, aż sięgnie dna. Obliże usta, przetrze twarz serwetką i pełny szczęścia ruszy na wojnę z rozpoczynającym się dniem. Zadowolony goryl gotowy do kopulacji z rzeczywistością.

Zestaw. Pożerany przez gościa na przeciwko mnie. Zerka co rusz w moją stronę, robiąc dziwaczny grymas, odsłaniający prawą część zębów. Jakby chciał warknąć, odgonić słabszego osobnika, który zdołał uchwycić jedynie kubek kawy i wyciągnął z plecaka padlinę wczorajszej, wieczornej kanapki, podpłomyk upieczony w domu, nieociekający świeżym tłuszczem triumfalnie zdobytych zwierząt. Grymas jest jednak niekonsekwentny. Druga połowa klawiatury szczerzy się w pełnym, na ile to możliwe w przypadku połówek, uśmiechu zadowolenia, który zdaje się wzrastać, wydymając jednocześnie drugą, spsiałą w skurczu część niby ludzkiej mordy. Wstaje. Zestaw kubełkowi nie może dorównać, ale i myśliwy mniejszy. Wyszedł na wojnę, gotowy się bronić przed złowrogą napaścią.

Loża. Za parawanem z drewnianej sklejki debatują w garniturach dwa stare szympansy. W powadze twarzy nie widać radości z pożartego zwierza. Chyba nawet nie zabrali się do poważnej konsumpcji. Popijając kofeinowy napój radzą, planują strategie. Kubełek to nie ich ranga, zestaw mógłby ich przyprawić o skurcz przepony. Weszli zapewne przypadkiem, a może chcieli schować się na moment przed ludzkim potopem podmywającym kamienice. W zwierzodajni najciemniej, wszyscy skupieni na ulotnej przyjemności, porannym wypasie. Zerkam na jednego, mam wrażenie, że widziałem w telewizji. Ale zwracam na siebie uwagę i przepędzony krzywizną dwóch twarzy wracam na swoje miejsce.

Skąd ja się wziąłem w tej opowieści, spytacie? W poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, dałem sześć złotych za pewność powtórki kawowej radości, za chwilę bezpieczeństwa i elektryczny kontakt. Schowałem się tam, gdzie dość ciemno, by móc jaśniej spojrzeć na poranek, na moment przed własną walką. W tłumie raźniej, a najbezpieczniej pod znajomym i sprawdzonym batem, w rzeźni, która gdzie indziej, choć wciąż ta sama...
Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.

3 Responses to "Kentucky"

Unknown Says:

aż prosi się "skręcić" owe sceny w surrelistyczny videoklip

Anonimowy Says:

oj tak Jahu, chociaż już sama wersja pisana wpycha przed oczy niesamowite obrazy.

Moja kumpela zachwycała się wczoraj swoim futrem z lisa kiedy zaczęłam się krzywić, że 'a fuj, prawdziwe futro!', zgasiła mnie: 'Oj przestań. Mięso jesz?'
No jem...

GDS Says:

Argument o jedzeniu mięsa jest zbyt uproszczony. Sam jadam zwierzęta, ale to nie oznacza, że dobrze czułbym się w futerku z młodej foczki, czapce z tchórza itp.

Przedwczoraj dostałem szału w hipermarkecie, kiedy zobaczyłem, jak karpie podduszają się w baseniku, a potem pakowane są do foliowych siatek, by ostatecznie paść uderzeniem o wannę lub młotkiem. Po zwróceniu uwagi pracownikom usłyszałem: szefostwo kazało. I tyle. Niemcom też kazali... Rozkaz wydany, wstań w Słońce idź, jakie to proste i nie trzeba myśleć...

Dzięki, że zechciałaś przeczytać. Czasami mam wrażenie, że piszę do siebie ;)