Od tygodnia nie mam stałego dostępu komputera. Pierwsze dwa dni minęły w oczekiwaniu na płytę główną z serwisu. Oddali. Według serwisu była sprawna. Próbowałem podłączyć do obudowy, ale miałem problem. Trochę stara to obudowa i był problem z kabelkami. Wezwany informatyk (tym razem prywatnie) podłączył obudowę i ... niespodzianka. Komputer dalej nie działał, jak poprzednio. Ponowna wycieczka do serwisu. Ponowne oczekiwania i ... rzeczywiście, jednak nie działała. Świetnie. Serwis oświadczył, że jeszcze 14 dni poczekam na płytę, bo muszą ją wysłać do producenta. Ale zlitowali się i w czwartek odbieram nową (mam nadzieję).
Zatem bez dostępu do internetu, bez dostępu do ponad setki kanałów telewizji kablowej i bez dostępu do codziennego strumienia informacji. Efekt- przeczytanych kilka książek więcej niż w okresie "informacyjnym:", częstszy zakup prasy, częstsze odwiedziny w pracy celem skorzystania z komputera.
I dzięki awarii zdałem sobie sprawę, że jestem uzależniony od globalnych źródeł informacji. Nie, nie jak narkoman, o czym pisali w pracach niektórzy z moich studentów, próbująć mnie przekonać, że niektóre wiarygodne źródła twierdzą, jakoby spędzanie pięciu godzin dziennie przy komputerze było objawem chorobowym. Uzależniony raczej jak ktoś, kto musi codziennie pojechać do pracy samochodem i nagle braknie mu benzyny.
Pytanie- czy moje uzależnienie od informacji i ich przetwarzania wiąże się tylko ze specyfiką mojej pracy, czy też jest wymogiem cywilizacyjnym "społeczeństwa wiedzy", które rodzi się w bólach? A może powinienem udać się do lekarza? Bo, ale to tak między nami, przynajmniej kilkadziesiąt razy korzystałem z www dzięki Operze Mini, zainstalowanej w telefonie komórkowym, nie zawsze w konkretnym celu... zatem?
Ciekawie i prosto sytuację odłączenia od globalnej sieci informacyjnej opisał prof. Tomasz Goban- Klas: "Kto nie jest online, ten jest offline. A to oznacza cast away, życie rozbitka na samotnej wyspie". Cytat mogłem delikatnie przekręcić.
Ten wpis jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.0 Poland.
Zatem bez dostępu do internetu, bez dostępu do ponad setki kanałów telewizji kablowej i bez dostępu do codziennego strumienia informacji. Efekt- przeczytanych kilka książek więcej niż w okresie "informacyjnym:", częstszy zakup prasy, częstsze odwiedziny w pracy celem skorzystania z komputera.
I dzięki awarii zdałem sobie sprawę, że jestem uzależniony od globalnych źródeł informacji. Nie, nie jak narkoman, o czym pisali w pracach niektórzy z moich studentów, próbująć mnie przekonać, że niektóre wiarygodne źródła twierdzą, jakoby spędzanie pięciu godzin dziennie przy komputerze było objawem chorobowym. Uzależniony raczej jak ktoś, kto musi codziennie pojechać do pracy samochodem i nagle braknie mu benzyny.
Pytanie- czy moje uzależnienie od informacji i ich przetwarzania wiąże się tylko ze specyfiką mojej pracy, czy też jest wymogiem cywilizacyjnym "społeczeństwa wiedzy", które rodzi się w bólach? A może powinienem udać się do lekarza? Bo, ale to tak między nami, przynajmniej kilkadziesiąt razy korzystałem z www dzięki Operze Mini, zainstalowanej w telefonie komórkowym, nie zawsze w konkretnym celu... zatem?
Ciekawie i prosto sytuację odłączenia od globalnej sieci informacyjnej opisał prof. Tomasz Goban- Klas: "Kto nie jest online, ten jest offline. A to oznacza cast away, życie rozbitka na samotnej wyspie". Cytat mogłem delikatnie przekręcić.
Ten wpis jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.0 Poland.
4 Responses to "kto nie jest online ten jest offline"
myślę,że w grę wchodzi jakiś rodzaj uzależnienia. Jest nas spore plemię ;)
Ale traktując rzecz poważnie: tu chodzi o pewien rodzaj relacji i koncentracji.
Upraszczając: podłączenie się do sieci, to zarazem obojętność lub brak innych bodźców z zewnętrznego otoczenia.
Lubię czytać tutaj. Nie za często ale zawsze coś do myślenia i konkretnie.
A co do tematu: jeśli uzależnienie, to takie jak by komuś lubiącemu muzykę zabrać ją. Albo zabrać komuś możliwość obejrzenia ulubionego serialu. Albo uniemożliwić czytanie książek. Jak dla mnie coś naturalnego i nic groźnego.
może to syndrom odstawienia? da się walczyć z permanentną chęcią bycia wciąż on-line.. tylko jakoś chyba mi się nie chce :)
Tak. To pewnie syndrom odstawienia. Podobnie jak Tobie, nie chce mi się z nim walczyć. Poza tym nie wiem, czy warto. Bez codziennego dostępu do informacji musiałbym zmienić część swoich rozrywek i chyba pracę. Bo właśnie w pracy są mi niezbędne informacje, które wciąż przekuwam na wiedzę, która pod wpływem nowych informacji wciąż się dezakualizuje i powstaje nowa. Dzięki za odwiedziny :)
Prześlij komentarz