Początkowo chciałem napisać komentarz. Ale chyba za bardzo się rozpisałem i postanowiłem wrzucić to do bloga.
Cieszę się, że w jednym medium , które współtworzymy, pojawiają się rozbieżne zdania. Być może rzeczywiście tytuł przyznany nam przez Time był na wyrost. Przecież media masowe nadal istnieją a ich drobne zabiegi mające przekonać nas, że zachodzi zjawisko konwergencji i że również stare media się zmieniają, niewiele tak naprawdę wnoszą nowego (przynajmniej w Polsce). Ale z drugiej strony pojawienie się w starym medium (podział na stare i nowe jest umowny i nieprecyzyjny, ale przyjmijmy że prasa to wciąż stare medium) artykułu o "ludziach roku"- internautach, jest wyrazem zmiany pewnej optyki patrzenia na przełomowe wydarzenia. Do tej pory zawsze był Ktoś (przez duże K), teraz uznano działania bezimiennych milionów, a może nawet i całego miliarda internautów.
Dla mnie w tytule przyznanym przez Time istotny jest fakt, że mass media- te działające wciąż w "trybie klasycznym", przekazujące, przesyłające nam komunikaty z góry, musiały uznać, że zaczyna się nieco inna epoka. Nie, nie taka, gdzie wszyscy nagle stają się wydawcami milionów Time'ów. Taka, w której każdy, jeśli tylko nie jest ofiarą cyfrowego wykluczenia, ma prawo głosu i publikacji. Ważne jest również to, że doceniono bezinteresowną twórczość, swobodę ekspresji, która w pewnym sensie jest w opozycji do żarłocznego konsumeryzmu i "dyktatu Myszki Miki".
Dzisiejsze nowe media to media w dużej mierze kształtowane przez nas, to media, w których nasz głos może się okazać tak mocny jak głos mainstreamowych molochów. A sieć umożliwia nam również swobodne tworzenie alternatywnych sieci wymiany dóbr kultury. I tutaj byłbym skłonny przystać na determinizm, ale niejako odwrotną jego wersję w stosunku do miernych interpretacji niedouczonych naukowców- to nie media wpływają na nas, ale to my możemy wpływać na media. Epoka katedry dobiega końca. Nadchodzi nowa ekonomia. I mam ogromną nadzieję, że coraz bardziej powszechna chęć dzielenia się własną twórczością, będzie kolejnym krokiem do dyskusji o prawie autorskim w przestrzeni sieci.
W świecie, w którym wielu ludzi publikuje bez nadziei na zysk, chcąc dotrzeć do nieznanych odbiorców na drugim końcu świata, w świecie w którym technologie pozwalają na kopiowanie treści praktycznie bez ponoszenia kosztów (czy Jezus, rozmnażając chleb i ryby był piratem?) nie może być mowy o "prawie autorskim do końca świata". Być może działania internautów przyczynią się do zmiany polityki wielkich molochów, które będą musiały zrozumieć, że czas maksimum zysku przy minimum nakładów i to naszym kosztem, dobiega końca (vide koszt jednej licencji na korzystanie z Windows). A walka o swobodę publikacji, wolność dzielenia się i współpracy będzie rodzajem współczesnej rewolucji, jak piszą o tym Slavoj Żiżek, czy Edwin Bendyk. Musimy tylko być czujni, by wizja z "Prawa do czytania" Stallmana, o której już wspominałem, nie okazała się rzeczywistością jutra. Bo jeśli się spełni, cała nasza twórczość zostanie sprowadzona do podrzędnego hobby, być może naznaczonego mianem przestępstwa. A to byłoby zabawne, ale chyba tylko w powieściach z gatunku cyber-punk.
Cieszę się, że w jednym medium , które współtworzymy, pojawiają się rozbieżne zdania. Być może rzeczywiście tytuł przyznany nam przez Time był na wyrost. Przecież media masowe nadal istnieją a ich drobne zabiegi mające przekonać nas, że zachodzi zjawisko konwergencji i że również stare media się zmieniają, niewiele tak naprawdę wnoszą nowego (przynajmniej w Polsce). Ale z drugiej strony pojawienie się w starym medium (podział na stare i nowe jest umowny i nieprecyzyjny, ale przyjmijmy że prasa to wciąż stare medium) artykułu o "ludziach roku"- internautach, jest wyrazem zmiany pewnej optyki patrzenia na przełomowe wydarzenia. Do tej pory zawsze był Ktoś (przez duże K), teraz uznano działania bezimiennych milionów, a może nawet i całego miliarda internautów.
Dla mnie w tytule przyznanym przez Time istotny jest fakt, że mass media- te działające wciąż w "trybie klasycznym", przekazujące, przesyłające nam komunikaty z góry, musiały uznać, że zaczyna się nieco inna epoka. Nie, nie taka, gdzie wszyscy nagle stają się wydawcami milionów Time'ów. Taka, w której każdy, jeśli tylko nie jest ofiarą cyfrowego wykluczenia, ma prawo głosu i publikacji. Ważne jest również to, że doceniono bezinteresowną twórczość, swobodę ekspresji, która w pewnym sensie jest w opozycji do żarłocznego konsumeryzmu i "dyktatu Myszki Miki".
Dzisiejsze nowe media to media w dużej mierze kształtowane przez nas, to media, w których nasz głos może się okazać tak mocny jak głos mainstreamowych molochów. A sieć umożliwia nam również swobodne tworzenie alternatywnych sieci wymiany dóbr kultury. I tutaj byłbym skłonny przystać na determinizm, ale niejako odwrotną jego wersję w stosunku do miernych interpretacji niedouczonych naukowców- to nie media wpływają na nas, ale to my możemy wpływać na media. Epoka katedry dobiega końca. Nadchodzi nowa ekonomia. I mam ogromną nadzieję, że coraz bardziej powszechna chęć dzielenia się własną twórczością, będzie kolejnym krokiem do dyskusji o prawie autorskim w przestrzeni sieci.
W świecie, w którym wielu ludzi publikuje bez nadziei na zysk, chcąc dotrzeć do nieznanych odbiorców na drugim końcu świata, w świecie w którym technologie pozwalają na kopiowanie treści praktycznie bez ponoszenia kosztów (czy Jezus, rozmnażając chleb i ryby był piratem?) nie może być mowy o "prawie autorskim do końca świata". Być może działania internautów przyczynią się do zmiany polityki wielkich molochów, które będą musiały zrozumieć, że czas maksimum zysku przy minimum nakładów i to naszym kosztem, dobiega końca (vide koszt jednej licencji na korzystanie z Windows). A walka o swobodę publikacji, wolność dzielenia się i współpracy będzie rodzajem współczesnej rewolucji, jak piszą o tym Slavoj Żiżek, czy Edwin Bendyk. Musimy tylko być czujni, by wizja z "Prawa do czytania" Stallmana, o której już wspominałem, nie okazała się rzeczywistością jutra. Bo jeśli się spełni, cała nasza twórczość zostanie sprowadzona do podrzędnego hobby, być może naznaczonego mianem przestępstwa. A to byłoby zabawne, ale chyba tylko w powieściach z gatunku cyber-punk.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.
4 Responses to "Znowu człowiek roku- odpowiedź na wpis w pracowni54"
Dziękuję za życzenia. Ja również życzę wesołych i pogodnych świąt oraz spełnienia wszystkich planów w nadchodzącym 2007 roku.
Pozdrawiam
Grzegorz Gmiterek
W tej dyskusji brakuje mi watków dotyczących etyki w sieci. Etyki, która abstrahowałaby od kwestii dotyczących praw autorskich.
A dotyczyły kwestii np. komercjalizacji, nierzetelności w przekazywaniu informacji i - wreszcie - szeroko pojętej manipulacji. Zdaje się, łatwość z jaką każdy z nas uczestniczy w tym obiegu kultury, może skutkować zalewem bezwartościowych treści. W jaki sposób zadbać o selekcję, bez narażania się na zarzut ograniczania czyjeś wolności do tworzenia?
Rzeczywiście, wątki, na których wagę wskazujesz zostały pominięte. W tym temacie widzę ogromną rolę do odegrania przez szkołę i inne, bardziej swobodne miejsca edukacyjne. Powinniśmy uczyć się razem z uczniami (nie lubię określenia "uczyć kogoś"- jednostronny przekaz jest zbyt wąski) jakie informacje warto publikować, jakie nie, że informacja może być rodzajem broni, którą można kogoś skrzywdzić itp. Przede wszystkim niezbędna jest edukacja obywatelska w zakresie umiejętności wyrażania swoich poglądów, ale jednocześnie odpowiedzialności za treść komunikatów. Tylko gdzie w polskiej szkole jest miejsce na edukację medialną w zakresie, który zaznaczyłem wyżej? Edukacja medialna to dziś jakiś zdechły wątek na lekcjach polskiego- wspólne obejrzenie "Krzyżaków" i raczej nic więcej. Zatem nadzieja w oddolnych inicjatywach, tyle że takich raczej niewiele i chyba w większości funkcjonują w sieci. A to wyklucza sporą rzeszę bez dostępu do sieci i pomimo masowej możliwości nadawania komunikatów w necie, raczej nie trafi do sporej liczby osób.
A że budujemy śmietnik informacyjny, to fakt. Ale w tym śmietniku jest wiele wartościowych informacji. Myślę, że nadmiar informacji już mamy i w tej "sieci- śmieci" pojawiają się sieci tematyczne tworzone przez osoby, które z nadmiarowością radzą sobie skupiając się na konkretnych inicjatywach, odwołując do wybranych stron, filtrując sieć i dyskutując z dość ograniczonym audytorium. Jeśli o mnie chodzi, rzadko wychodzę poza polską nowomedialną-blogosferę.
Nad problemem śmietnikowości sieci zastanawiał się Lem i proponował wydzielenie akademickiej sieci, która skupiałaby tylko wartościowe materiały i nie była powiązana ze współczesnym nam "medium dla wszystkich" (oczywiście mocno uproszczony termin). Właściwie takie sieci się tworzą wewnątrz- czy to katalogi, listy dyskusyjne, zbiory bibliotek uniwersyteckich dostępne w sieci dla studentów i/lub pracowników naukowych. Tyle że to kolejny sposób grodzenia i osobiście wolę mieć jednoczesny dostęp do śmietnika i naukowych publikacji dla wszystkich w rodzaju Open Access.
Pomimo nadmiaru szamba informacyjnego, pływają w nim perełki. Zadanie dla nas to umieć ich szukać, ale i dzielić się nimi z innymi. Tak uważam.
Jestem zdania, że taka obywatelska edukacja powinna nawiązywać w swoich podstawowych treściach do rozważań na temat psychologicznych i etycznych uwarunkowań komunikacji międzyludzkiej. Bez tego grozi nam, że człowiek skonfrontowany z intefrejsem zapomni, iż tak na prawdę istotą uczestnictwa w sieci jest kontakt z innym człowiekiem. Skutki bywają fatalne. Ot ostatnio czytałem o forach i stronach dla samobójców oferujących recepty na "godną i szybką' śmierć.
Prześlij komentarz