Kolejny, ostatni już tekst z serii zapomnianych. Referat wygłoszony podczas konferencji "Człowiek i Nowe Media III", która odbyła się w dniach 27-28 marca 2006 roku w Uniwersytecie Gdańskim.
Informacja chce być wolna. Hakerskie inspiracje dla edukacji w dobie nowych mediów
Słowa kluczowe: hakerzy, wolne oprogramowanie, wolna kultura, open source, otwarte źródła, prawo autorskie, infoanarchizm, wymiana danych, kultura edukacyjnego daru.
1. Informacja chce być wolna
“Informacja chce być wolna”- to hasło ukute przez Stewarta Branda w 1984 roku podczas pierwszej Konferencji Hakerskiej. “Z jednej strony informacja chce być droga, ponieważ jest tak wartościowa, odpowiednia informacja w odpowiedniej chwili po prostu zmienia czyjeś życie. Z drugiej strony informacja chce być wolna, bo koszt jej uzyskania nieustannie się zmniejsza. Te dwie tendencje są z sobą w konflikcie”.1
W latach siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych hakerzy byli głównie skupieni wokół systemu operacyjnego Unix. W 1984 roku firma AT&T wygrała trwającą kilka lat walkę o prawa autorskie do kodu Unixa, co spowodowało, że efekty prac hakerów polegające na przekształceniu Unixa uznano za pochodne tegoż systemu i autorzy lub instytucje rozpowszechniające „przetworzonego” Unixa powinny wnosić firmie AT&T opłaty związane z prawem autorskim lub zaprzestać korzystania i rozpowszechniania przekształconych programów.
Richard Stallman, haker z MIT nie zamierzał się poddać. Po incydencie z drukarką, kiedy autor oprogramowania sterującego nie pozwolił mu na dokonanie zmian w wadliwie działającym sprzęcie, a także w związku z coraz częstszym podpisywaniem przez hakerów umów o nieudostępnianiu kodów oprogramowania, nad którymi pracują, Stallman wpadł na szalony pomysł. Zdecydował się na stworzenie od podstaw systemu operacyjnego, który byłby kompatybilny z Unixem, ale nie naruszałby prawa autorskiego. Pomijam w tej chwili techniczne szczegóły tworzenia systemu. Istotna jest natomiast kwestia, w jaki sposób Stallman poradził sobie z obowiązującym prawem autorskim, chcąc aby jego system operacyjny pozostał wolny. Powołał również do życia Fundację Wolnego Oprogramowania, która odegrała rewolucyjną rolę nie tylko w świecie oprogramowania, ale jej oddziaływanie rozlało się mocno na inne obszary kultury, inspirując różnorodnych twórców.
1.1 GNU General Public License- Powszechna Licencja Publiczna GNU
Stallman, pracując nad swoim projektem, zaczął od tworzenia programów, które byłyby przydatne w nowym systemie operacyjnym. Jednak samo tworzenie oprogramowania nie stanowiło jeszcze o wolności konstruowanego systemu. Rewolucyjnym okazał się pomysł, który Stallman udoskonalił współpracując z prawnikami. Stworzył Powszechną Licencję Publiczną GNU, która pozwalała użytkownikom na uruchamianie programu w dowolnym celu, możliwość swobodnego studiowania oraz modyfikowania programu, rozpowszechniania kopii wszystkim, którzy będą oprogramowania potrzebować, a także swobodnie rozpowszechniać usprawnienia2.
Najistotniejszy był jednak fakt, że każdy zmodyfikowany program oparty na licencji GPL musiał być opublikowany na identycznej licencji. Dlatego wydanie oprogramowania na licencji GPL nie oznacza uwolnienia go do domeny publicznej, ponieważ wówczas można by dokonać modyfikacji kodu, a następnie chronić modyfikacje prawem autorskim. GPL chroni przed podobnymi praktykami.
Chociaż Stallman jest uważany za świetnego programistę, to jednak za jego największe osiągnięcie uważa się stworzenie licencji GNU GPL. Na licencji tej został oparte jądro systemu operacyjnego GNU/ Linux, stworzone przez Linusa Torvaldsa. Przyjęcie przez Torvaldsa licencji GNU GPL przyczyniło się do rozpowszechnienia prac nad Linuksem i ustrzegło przed ewentualnym wykorzystaniem kodu programu przez firmy, które mogłyby późniejsze modyfikacje objąć prawem autorskim, gdyby uwolnił kod do domeny publicznej.
1.2 Od uwolnienia kodu oprogramowania do uwolnienia innych wytworów kultury
Nowe media, a zwłaszcza internet, który umożliwił rozwój wolnego oprogramowania, pozwala na wiele czynności modyfikująco- przekształcających nie tylko w odniesieniu do oprogramowania, ale wszelkiej możliwej treści. Żyjemy w kulturze remiksu i możemy korzystać z wszelkich publicznie dostępnych informacji umieszczonych w internecie i przekształcać je, łączyć ze sobą, kopiować, ulepszać, poprawiać, tworzyć łączone wytwory z różnych elementów składowych. Licencja GNU GPL była jednym z impulsów, który pobudził twórców z innych obszarów kultury i przyczynił się do powstania podobnych licencji obejmujących inne sfery ludzkich wytworów. Nie twierdzę, że wszyscy twórcy zdawali sobie sprawę z wolności wyznawanych przez kulturę hakerską i z możliwości licencjonowania prawa autorskiego odmiennego od tradycyjnego, raczej to mało prawdopodobne. Ale zdali sobie sprawę z możliwości, jakie daje im komputer osobisty podłączony do internetu. Stąd, dla użytkowników bardziej świadomych historii internetu i komputerów, którzy wiedzieli o wolnym oprogramowaniu, była już bliska droga do przeniesienia licencji dotyczących oprogramowania, na inne wytwory ludzkie.
2. Społeczeństwo wiedzy
Społeczeństwo wiedzy jest określane jako takie, w którym inwestuje się w ludzki i społeczny kapitał i w którym najważniejszymi czynnikami są wiedza i kreatywność. Jednym ze zwolenników społeczeństwa wiedzy był Peter Drucker. Powstanie i rozwój społeczeństwa wiedzy wiązał ściśle z rozwojem nowych technologii, których wykorzystanie w uczeniu się i nauczaniu uważał za wstęp do sukcesu. Ale technologię uważał za ważną, ponieważ ma raczej zmusić nas do robienia nowych rzeczy, niż umożliwić lepsze wykonywanie starych zadań. Uważam, że miał rację. Wraz z rozwojem technologii pojawiają się nowe opcje, które jesteśmy według Druckera zmuszeni wykorzystać. Pojawiają się nowe możliwości wytwarzania wiedzy. Drucker mówi również o końcu monopolu szkół na kształcenie i konieczności stworzenia otwartego systemu edukacyjnego, który pozwoli na ciągłe powracanie do uczenia się bez względu na wiek. A szkoły według niego przekształcą się z monopolistów w instytucje partnerskie, a nawet będą w wielu dziedzinach konkurować z innymi dostarczycielami wiedzy3. I to dzieje się już teraz.
O społeczeństwie wiedzy i dostępie do globalnych źródeł informacji słyszymy co jakiś czas. Jest to jeden ze skutków globalizacji, traktowany bardzo pozytywnie. Nie zauważa się jednak, że dominuje globalizacja określona przez Zygmunta Baumana mianem “negatywnej globalizacji” i wiara, że utopia Xięgi, dostęp do nieograniczonego źródła informacji sama się spełni, jest bardzo naiwna. Społeczeństwo wiedzy staje się tym samym w wielu częściach świata niezrealizowanym postulatem.
Dowodem na powyższą tezę jest zjawisko cyfrowego wykluczenia, które zachodzi na kilku płaszczyznach:
-
umiejętności obsługi komputera,
-
dostępu do internetu,
-
dostępu do szerokopasmowego internetu,
-
dostępu do treści w internecie,
-
możliwości twórczego wykorzystywania treści.
Nie jest zatem istotne jedynie podłączenie do internetu, ale również zdolność obsługi komputera. Nie wystarczy jedynie podłączenie do internetu przez modem. W związku z różną przepustowością łączy korzystamy z różnych internetów. Nie każdy może sobie pozwolić na transmisję wideo czy przesyłanie ogromnych filmów w kilka sekund. A żeby mieć dostęp do wartościowych treści, często trzeba za nie dodatkowo zapłacić, podobnie w przypadku możliwości twórczego wykorzystania treści, trzeba uzyskać zgodę autora.
Ostatnie dwa wymienione wyżej aspekty cyfrowego wykluczenia interesują mnie najbardziej, ponieważ dotyczą komercjalizacji treści, a także komercjalizacji możliwości ich przetwarzania. Komercjalizacja wiąże się z ograniczeniem dostępu, z czym mamy do czynienia w samym uniwersytecie- uczelnia rezygnuje z papierowych czasopism na rzecz elektronicznych baz danych. Mają one jednak wadę- nie są dostępne dla użytkowników spoza uniwersytetu, jak miało to miejsce w przypadku czytelni drukowanych pism, ponieważ ich subskrypcja ogranicza się często do stanowisk na konkretnym wydziale. Poza tym eliminuje to czytelników, którzy nie potrafią obsłużyć komputera.
Istnieje więcej negatywnych cech związanych z wykorzystaniem nowych technologii i ograniczaniem dostępu. Technologie umożliwiają dostęp do wiedzy, ale jest to pewnego rodzaju pozór. Internet przechodzi obecnie ze sfery dóbr wspólnych do sfery komercjalizacji. Być może jeszcze niektórzy to ignorują, ale coraz częściej wiedza jest płatna, a nowe technologie pozwalają na większą kontrolę nad prawami autorskimi:
-
komputerowego pliku nie można wypożyczyć koledze jak książki, bo zawsze jest to kopiowanie. A jeśli treść pliku objęta jest prawem autorskim i autor nie dał wyraźnej zgody na kopiowanie, tworzenie kopii w większości przypadków jest przestępstwem. A właściwie próbuje się nam wmówić, że to przestępstwo, rezygnując z informowania nas o możliwościach dozwolonego użytku osobistego.
-
Większość plików powstaje w oparciu o zamknięte formaty, których pełna specyfikacja nie jest powszechnie dostępna. Rodzi to niebezpieczeństwo, że za kilka lub kilkadziesiąt lat do bezbłędnego odczytania danego pliku będzie niezbędne jedynie oprogramowanie konkretnej firmy, za które trzeba będzie zapłacić.
-
Pliki mogą mieć ograniczoną ilość możliwych odczytań.
-
Pliki mogą mieć blokadę drukowania i kopiowania.
-
Mogą istnieć pozornie wspólne zasoby, ale ograniczone do konkretnej uczelni, a nawet konkretnego wydziału, co utrudni wymianę idei między dyscyplinami- dzisiaj mamy wciąż książki drukowane, ale namiastkę ograniczeń też mamy. Wystarczy spojrzeć na elektroniczne bazy danych- ograniczone do konkretnych wydziałów, instytutów, a ograniczenie jest prawdopodobnie związane z opłatą za dostęp.
2.1 Społeczeństwo wiedzy a pedagodzy
Czy w tej sytuacji pedagodzy mogą coś zrobić? Pomimo faktu, że technologia umożliwia dzielenie się wiedzą, dostęp do niej jest ograniczany na wielu płaszczyznach, na co przed chwilą wskazałem. Zanim wyjaśnię, dlaczego rola pedagogów w rozwoju wolnej kultury powinna być istotna, chciałbym przedstawić skierowane do pedagogów zarzuty:
-
pedagodzy nie wiedzą co się dzieje. Wciąż mówi się o rewolucji informacyjnej i internecie jako źródle wszelkiej informacji. Ale informacje wysokiej jakości są coraz trudniej dostępne, są płatne. Pojawiają się oczywiście kontrpropozycje w rodzaju Creative Commons, Open Acces i innych, ale czy pedagodzy o nich wiedzą? Wydaje mi się, że nie. A powinni, podobnie nauczyciele. Pomimo faktu, że propozycje zmian w prawie autorskim, a także działania promujące wolną kulturę mają na celu udostępnienie wiedzy wszystkim zainteresowanym bez względu na status społeczny i zasobność portfela, pomimo faktu, że działania te mają na celu umożliwienie uczenia się jak największej liczbie ludzi i twórcze wykorzystanie istniejących informacji i zasobów wiedzy, głównymi inicjatorami zmian i propagatorami wolnej kultury są informatycy, prawnicy, socjologowie, dziennikarze i działacze społeczni, ale nie pedagodzy. A przecież to dla nas zagadnienia dostępu do wiedzy i nowe możliwości jej wytwarzania powinny być sprawą istotną. W społeczeństwie wiedzy, trzeba mieć wiedzę o tym, jak się ono rozwija i jakie zagrożenia przed nim się pojawiają.
-
Wspieranie kultury przyzwolenia i zakaz dzielenia się. Szkoły kupują ogromne ilości zamkniętego oprogramowania- wszystko to z naszych, publicznych pieniędzy. Zarzut dotyczy niepotrzebnych wydatków, ponieważ można zainstalować za darmo wolne oprogramowanie. Zarzut dotyczy również nieświadomości, że kupując Windows wspieramy światowego giganta, któremu zależy na ograniczaniu dostępu do wiedzy i przekształcaniu jej w produkt, który ma przynosić zyski. Nie można zatem jednocześnie twierdzić, że dążymy do rozwoju społeczeństwa wiedzy, a komputery mają to umożliwić uczniom, jednocześnie uzbrajając sprzęt w oprogramowanie, którego twórcy działają w odwrotną stronę. Pedagodzy i nauczyciele, kiedy mówią o piractwie komputerowym są niezorientowani jak brytyjska policja, która niedawno wykryła wytwórnię pirackich płyt cd, a po złapaniu “bandytów” okazało się, że kopiowali oni na płyty wolne oprogramowanie, co jest zgodne z prawem. Po akcji rzecznik policji twierdziła, że inicjatywy typu wolnego oprogramowania działają na niekorzyść walki z piractwem. A że działają na korzyść wymiany wiedzy, zapomniała już dodać. Jak widać interesy korporacyjnych gigantów są dla policji ważniejsze niż interesy zwykłych ludzi.
-
Nie uczymy studentów ani uczniów na temat prawa autorskiego i nowych możliwości licencjonowania treści oraz możliwości wykorzystania treści opublikowanych na wolnych licencjach. Mogłoby to zmniejszyć pirackie wykorzystywanie utworów i zwiększyć wykorzystanie wolnych lub częściowo wolnych treści do tworzenia nowych utworów. Być może przynajmniej częściowo skłoniłoby to do rezygnacji np. z muzyki chronionej restrykcyjnym prawem autorskim na rzecz muzyki uwolnionej. Na pewno pozwoliłoby się zastanowić nad obowiązującym prawem, nad tym, czy przystaje do nowych technologii i czy jest sprawiedliwe, czy służy społeczeństwu i czy jest niezbędne, jeśli tak, to w jakich warunkach. Bez dyskusji na ten temat przy jednoczesnym piętnowaniu piractwa i bez wyjaśnienia sytuacji, szkoła i uczelnia wspierają jedynie kulturę zamkniętą, w której trzeba pytać o zgodę i często za nią płacić. Bo czy wiele osób ma świadomość, że ostatnie przedłużenie okresu obowiązywania prawa autorskiego wiązało się z silnym lobbingiem Disneya, ponieważ kończył się okres ochrony prawa autorskiego w stosunku do Myszki Miki?
-
Naukowcy opłacani z publicznych pieniędzy publikują książki tylko w formie drukowanej, chociaż mogliby to robić równolegle w internecie za darmo. Przykładem takiej publikacji jest “Wolna kultura” Lessiga. Nie tylko udostępniona za darmo, opublikowana na licencji Creative Commons, ale również przetłumaczona darmowo przez grupę wolontariuszy.
3. Zmierzamy w stronę nowego świata (?)
Pomimo niewiedzy pedagogów, inicjatywy zainspirowane hakerską kulturą funkcjonują dobrze. Przykładem jest Open Access, mający za cel bezpłatne udostępnianie aktualnych czasopism naukowych, które swobodnie można kopiować, tak by ludzie z całego świata mieli dostęp do najświeższej wiedzy naukowej. Przykładem jest Open Course Ware, inicjatywa MIT, które zdecydowało się opublikować wszystkie swoje kursy na licencji Creative Commons, godząc się na ich modyfikowanie, tak by ludzie z całego świata mogli dostosować je do własnych potrzeb. Przykładem są licencje Creative Commons, które umożliwiły internautom w łatwy sposób informowanie się nawzajem, w jaki sposób można bez kontaktu z nimi wykorzystywać ich utwory. Innym przykładem są sieci wymiany plików, umożliwiające łatwe dzielenie wiedzą, rozrywką i własnymi utworami. Wreszcie ciekawym przykładem jest projekt AFRICA@HOME, który działając podobnie jak projekt SETI@HOME, pozwala na wykorzystanie mocy obliczeniowej komputerów z całego świata do rozwiązywania problemów w ramach projektów humanitarnych związanych z Afryką, m.in. walki z malarią. Podobnych projektów, działających na różne sposoby, skupionych na wymianie, współpracy, dzieleniu się, pomaganiu i ulepszaniu jest bardzo wiele. Oczywiście niektórym z nich, np., Wikipedii można wiele zarzucić, ale drobne błędy i niedoskonałości są konsekwencją umożliwienia wszystkim chętnym współtworzenia encyklopedii. To konsekwencja płynności internetowej sieci. Poza tym wspomniana Wikipedia bazuje na innym modelu wytwarzania wiedzy niż w przypadku tradycyjnej encyklopedii i nie jestem pewien, czy można je ze sobą porównywać.
W stosunku do wolnych licencji pojawiają się zarzuty, że korzystanie z nich i umożliwianie modyfikowania i zgoda na swobodę kopiowania treści to komunizm. Zarzut taki postawił m.in. najbogatszy człowiek świata- Bill Gates, właściciel największej wytwórni zamkniętego oprogramowania, której reklamować tutaj nie zamierzam. Odpowiedź szefa Creative Commons, Lessiga była prosta- to nie komunizm, ale commonism, który nawiązuje do dóbr wspólnych istniejących dawniej m.in. w Anglii. Wszyscy mieszkańcy wioski mogli z takich dóbr wspólnie korzystać, aż do momentu grodzenia, który spowodował podział commons na prywatne parcele. Podobnie dzieje się w dzisiejszej sieci. Obszar własności wspólnej jest grodzony i należy temu przeciwdziałać. I nie jest to komunizm. Jak mówi jeden z hakerów: “Karol Marks nie wynalazł pomagania sąsiadowi”4.
Idea przyświecająca Wikimedii i Creative Commons nie jest pomysłem nowym. W nauce dzielenie się pomysłami i modyfikacja funkcjonują od zawsze i są niezbędne dla jej rozwoju. Wymiana informacji umożliwia istnienie społeczności uczących się osób i można się zastanowić, czy w nauce nie praktykuje się od dawna tego, co postuluje wolne oprogramowanie. A właściwie to ruch wolnego oprogramowania wywodzi się z nauki, z informatyki. Nie jest to zatem nic nowego i abstrakcyjnego.
Popularność dzielenia się informacjami w internecie i modyfikacje różnorodnych utworów przez użytkowników internetu, często niezgodnie z prawem i próby przeciwdziałania swobodnej wymianie i korzystaniu z informacji, skłaniają do postawienia pytania: czy ludzką ciekawość i twórczość, które zawiodły nas tu, gdzie obecnie się znajdujemy, można i warto ograniczać w imię praw współczesnego rynku? Dzisiejszy problem to nie tylko “jak się uczyć”, ale również “skąd”. I nie jest to problem związany jedynie z wiarygodnością źródeł- krytyczne podejście do informacji jest niezbędne, chociaż weryfikacja źródeł, jak uważa m.in. Zygmunt Bauman, staje się niemożliwa. Pytanie “skąd się uczyć” to pytanie dosłowne- skąd brać informacje, jeśli dostęp do wartościowych treści jest coraz bardziej ograniczony? Możemy coraz częściej zadawać pytania: dlaczego pewnych rzeczy nie mogę się uczyć? Czemu część, coraz większa część światowych zasobów wiedzy, jest dla mnie zamknięta? Według Ebena Moglena, profesora prawa i współtwórcy licencji GNU GPL i innych:
“zakazywanie dzielenia się, zabranianie ludziom uczenia innych tego, co wiedzą i uczenia się tego czego sami chcą, jest złe”.5
Istotne jest również pytanie “czy dzisiejszą wiedzę możemy wykorzystać do tworzenia nowej?”- wbrew pozorom odpowiedź nie jest tak prosta i pewna jak mogła być jeszcze wczoraj.
Walka o dostęp do wiedzy i informacji powinna być jednym z najważniejszych zadań pedagogów w epoce tworzącego się w bólach społeczeństwa wiedzy, choć w kontekście wcześniejszych rozważań przychodzi na myśl pytanie prof. Szkudlarka, przytaczane przeze mnie gdzie indziej, ale warte przypomnienia: “Knowledge society? What the fuck is knowledge society?”. Komputeryzacja postawiła przed nami nowe wyzwania, które wcześniej nie istniały, m.in. skala problemu egzekwowania prawa autorskiego i ograniczeń, jakie to prawo nakłada. Ale jako osoby, dla których edukacja jest bardzo istotna, powinniśmy stanąć po stronie dostępu do wiedzy i wykorzystania twórczych możliwości. Nie mówię, że powinniśmy walczyć o zupełną wolność dostępu i modyfikowania informacji, to sprawa do dłuższej dyskusji. Chociaż podobne propozycje już się pojawiają w postaci radykalnych manifestów, krytykujących wszelkie ograniczenia dostępu. Jest to m.in. “Manifest neolingwistyczny” grupy polskich poetów, ale sprzeciw, choć wyprowadzony z innych źródeł, pochodzi również spod pióra polskich pedagogów prof. Melosika i prof. Szkudlarka, którzy napisali wspólnie książkę “Kultura, tożsamość i edukacja. Migotanie znaczeń”. Manifest neolingwistyczny opublikowano na licencji GNU FDL:
“Informacja chce być wolna. Informacja chce się przytulać z innymi informacjami. Pragnie kontaktu i wymiany. Na słowa nie ma copyrightu. Używamy tych samych słów co wszyscy. Jesteśmy wtórni, jesteśmy po recyklingu, jesteśmy ponad.
Ogłaszamy śmierć kartki papieru, ale nie boimy się grzebać w trupach. Wybieramy ekran, na którym słowa pojawiają się i gasną, jakby ich nigdy nie było. Wybieramy zmianę, modyfikację i kolejne wersje systemu. Nic nie zostało powiedziane raz na zawsze. Należy skracać i dopisywać słowa Kochanowskim, Mickiewiczom, Miłoszom. Nie ma oryginału. Oryginały nie istnieją i nigdy nie istniały. Są tylko kopie. Każda inna.”6
Melosik i Szkudlarek są bardziej radykalni, bo utwory pochodne nie muszą być opublikowane na konkretnych warunkach, jak w przypadku manifestu:
"A teraz wszystko przed Tobą. Załączamy do tej książki dyskietkę z tekstem. Dyskietka jest “otwarta”. Idea interteksualności może znaleźć swoje kolejne dopełnienie. Wpisz się w nasz tekst, dopisz się, zmień go, przekształć, przewróć, wymaż, zrób co chcesz. Nie rościmy sobie prawa do “ostatecznego słowa”. Puszczamy ten tekst w czas i przestrzeń. Może uratujemy słowo przed zamknięciem. Odwołujemy się przy tym do przekonania, iż “to, co piszemy dzisiaj, może zostać zakwestionowane przez to, co pojawi się jutro”. Prawie każdy przykład, który wykorzystaliśmy, mógł już utracić pewien rezonans lub uzyskać nowy do momentu, w którym ta książka jest publikowana, ponieważ efemeryczność jest częścią współczesnej kultury”.7
Przedstawione wcześniej przykłady wspólnego działania celem wytworzenia nowej wiedzy, być może nie są niczym nadzwyczajnym w świecie ludzi połączonych ze sobą globalną siecią informacyjną. Howard Rheingold uważa, że dzięki tej sieci możemy się uczyć działać wspólnie, a nowe technologie pozwoliły ludziom na współpracę w obszarach, gdzie nie było to możliwe wcześniej. Nazywa to zbiorową inteligencją, “inteligencją tłumu”, jaką charakteryzują się mrówki czy pszczoły, a którą Stanisław Lem opisuje w powieści “Niezwyciężony” w postaci sztucznych pseudo owadów, które same nie są zdolne do działania i dopiero łącząc się w całość stanowią potężną siłę. Być może tak będzie w przypadku ludzi? Z kolei haker Eric Raymond określa to jako bazarowy sposób produkcji, który jest bardziej efektywny niż produkcja katedralna, bo opiera się na tzw. prawie Linusa: “Przy dostatecznej liczbie patrzących oczu, żaden bug, czyli błąd, nie jest groźny”. Żeby jednak nowy sposób produkcji był możliwy, trzeba ludziom pozwolić na dostęp do wiedzy i jej wykorzystywanie.
Podsumowując, zacytuję Ryszarda Kapuścińskiego:
“Być może zmierzamy w stronę świata tak zupełnie nowego i odmiennego, że dotychczasowe doświadczenia historii okażą się niewystarczające, aby go pojąć i móc się w nim poruszać. W każdym razie świat, w który wchodzimy jest Planetą Wielkiej Szansy, ale nie szansy bezwarunkowej, lecz otwartej tylko dla tych, którzy potraktują swoje zadania serio, dając tym dowód, że siebie samych traktują serio. Jest to świat, który potencjalnie wiele daje, ale i wiele wymaga, w którym próba łatwego chodzenia na skróty jest często drogą do nikąd”.8
1 E. Bendyk, Wstęp. [w] L. Lessig. Wolna Kultura. W jaki sposób wielkie media wykorzystują technologię i prawo, aby blokować kulturę i kontrolować kreatywność. Warszawa 2005. WSiP.
2 L. Liang, A guide to open content licenses. Rotterdam 2004. Piet Zwart Institute.
3P. Drucker. Społeczeństwo pokapitalistyczne, Warszawa 1999. PWN.
4 J. T. S. Moore. Revolution OS. 2001.
5 Moglen, E. Die Gedanken sind frei: The Free Software Movement and The Struggle for freedom of thought. 2004. www.emoglen.columbia.edu odebrane: 22.02.2006.
6 M. Cecko, M. Cyranowicz, M. Kasprzak, J. Lipszyc, J. Mueller, Manifest neolingwistyczny v. 1.1. Ha!art nr 16-17 (2003). Kraków 2004.
7 Z. Melosik, T. Szkudlarek. Różnica, tożsamość i edukacja. Migotanie znaczeń. Kraków 1998. Impuls.
Bibliografia
-
E. Bendyk, Wstęp. [w] L. Lessig. Wolna Kultura. W jaki sposób wielkie media wykorzystują technologię i prawo, aby blokować kulturę i kontrolować kreatywność. Warszawa 2005. WSiP.
-
P. Drucker. Społeczeństwo pokapitalistyczne, Warszawa 1999. PWN.
-
L. Liang, A guide to open content licenses. Rotterdam 2004. Piet Zwart Institute.
-
Z. Melosik, T. Szkudlarek. Różnica, tożsamość i edukacja. Migotanie znaczeń. Kraków 1998. Impuls.
-
M. Cecko, M. Cyranowicz, M. Kasprzak, J. Lipszyc, J. Mueller, Manifest neolingwistyczny v. 1.1. Ha!art nr 16-17 (2003). Kraków 2004.
Źródła dźwiękowe
-
Moglen, E. Die Gedanken sind frei: The Free Software Movement and The Struggle for freedom of Thought. 2004. www.emoglen.columbia.edu odebrane: 22.02.2006.
Źródła filmowe
-
J. T. S. Moore. Revolution OS. 2001.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
4 Responses to "Informacja chce być wolna. Hakerskie inspiracje dla edukacji w dobie nowych mediów"
och sążnisty tekst, muszę wydrukować. :)
Mamy manifesty, socjologiczną i medioznawczą wiedzę. To daje nam solidną teoretyczną bazę: tłumaczy procesy i nakreśla kierunki społecznych zmian. Ale borykamy się z deficytem kompetencji. Mamy problem, w społecznej skali, że z wykorzystaniem tego, co daje nam komputeryzacja oraz informatyzacja. A to więzi nas na pozycjach przedmiotów, a nie podmiotów zmian. Większość z nas nie jest nieświadoma mocy narzędzi, jakie dzierży.
Sądzę, że już w gimnazjum winno się wprowadzić zajęcia dotyczące nie tylko internetu ale mediów, reklamy, tak aby poprawić kompetencję człowieka. Wzbudzić w nim potrzebę kreacji i emancypacji.
Bo przecież takie jest zadanie wiedzy.
by the way: jamendo jest super :)
Prześlij komentarz