Dzisiaj uroczysta inauguracja roku szkolnego. Czterysta tysięcy uczniów rozpocznie naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Minister Edukacji, prof. Legutko uroczyście rozpoczął rok szkolny w liceum w Radomiu. Skupiony siedziałem przed telewizorem, oczekując przemówienia pana ministra. To takie pedagogiczne zboczenie, które nabyłem podczas studiów, wyczulony przez moją Panią Profesor. Zboczenie pozostało, bo stałem się adeptem nauki pedagogicznej.
I nagle spikerka przerywa program, informując, że to już. Drogi pan minister jąkając się, czytając z kartki, monotonnym i nudnym głosem wyraził swoje oczekiwania (Roman miał przynajmniej dar ekspresji). Prof. Legutko zachęcił nauczycieli do profesjonalnej pracy, a uczniów do uczenia się. Ponadto nauczyciele mają inspirować uczniów. I to cała esencja ministerialnego przemówienia.
Jako pedagog z wykształcenia i praktykujący nauczyciel akademicki, zainteresowany sytuacją w polskim szkolnictwie, mocno się zawiodłem. Oczekiwałem naszkicowania zmian, może pomysłu na, choćby odległą, reformę. Zwłaszcza, że prof. Legutko o mały włos nie doprowadził do wojny z Kościołem o ocenę z religii. A tu klops- standard, PRL pełną gębą. Nauczyciele mają uczyć, a uczniowie mają uczyć się. Plus wzmianka o szkole jako miejscu nie tylko przekazywania wiedzy, ale i wychowywania.
Na niekorzyść ministra przemawia nie tylko moje akademickie wykształcenie i zainteresowanie sprawami edukacji. Aktualnie przypominam sobie różnorodne koncepcje konstruowania szkoły i jestem w trakcie lektury książki Czesława Kupisiewicza "Szkoła w XX wieku. Kierunki i próby przebudowy" i ze smutkiem stwierdzam, że polskie szkolnictwo, w marzeniach snutych przez PiS (po ostatnich wydarzeniach rozszyfrowanie skrótu mogłoby mi nie przejść przez gardło) stoi na początku drogi naukowego myślenia o pedagogice (choć niektórzy tej pierwszej koncepcji odmawiają naukowości, ale mniejsza o szczegóły), a dokładniej- tkwi w oparach herbartowskiej trucizny. A według Herbarta, w dużym skrócie, uczeń ma być zdyscyplinowany i posłuszny, a myśleniem zajmować się wtedy, kiedy wydaje lekcję, czyli w momencie odtwarzania wiadomości, jakie bezmyślnie przyswoił z fetyszyzowanego podręcznika lub nauczycielskiego wykładu.
Smutno mi tym bardziej, że przygotowuję właśnie tekst o możliwościach edukacyjnych w dobie kultury 2.0. Świat się zmienia, ale polska szkoła utknęła gdzieś w głębokiej ludowej ojczyźnie, z nauczycielem, który dowodzi klasową drużyną, wyznacza cele, decyduje o czym i z jakich źródeł uczniowie będą się uczyć. A szkolna młodzież ma jak pokorne cielęta chcieć się uczyć i spijać wiedzę ze szkolnego źródełka.
Niepokoi mnie także postawa nauczycieli, którzy, jak podaje TVN24 (oczywiście mocno generalizując, ale mój tekst też nie mówi o szczegółach), są oburzeni faktem, że zmieniono podstawy programowe niektórych przedmiotów i w efekcie tego także podręczniki i nauczyciele zostali zmuszeni do zmiany programów nauczania. To się nazywa nauczycielska elastyczność...
Tkwimy zatem w starym układzie- to dzisiaj słowo klucz- w którym uczniowie orbitują wokół szkoły. I niespecjalnie nawet czekamy na edukacyjnego Kopernika, który mógłby nam pokazać, że edukacja to nie tylko grube mury, uroczyste akademie, sztandary, przemówienia bonzów i kwiatki dla "naszej pani". A szkoła stała się rodzajem taśmy produkcyjnej, która działa pełną parą i dopasowuje uczniów do kolejnych etapów edukacji- testów po podstawówce, testów po gimnazjum i testów maturalnych, których wyniki decydują o przyjęciu na studia. Masowo wytwarzamy produkt w oparciu o stare materiały, nie zważając specjalnie na postęp, od czasu do czasu wrzucając nową technologię, zupełnie nie dopasowaną do reszty trybików, w efekcie wypaczając jeszcze bardziej produkty końcowe lub wprowadzamy kosmetyczne zmiany, mające pokazywać nasze modernistyczne plany. I tak zamiast myślenia i konstruowania wypowiedzi, uczymy rozwiązywania testów, a zamiast wspólnego uczenia się, aktywności edukacyjnej w oparciu o np. (nowe)media, wstawiamy komputery do zamkniętych na klucz pracowni komputerowych. Jak pisałem już kiedyś, czekam na raport z zastosowania tanich laptopów OLPC w krajach rozwijających się. Bo mam pewne obawy, że dzieci z wiosek w dżungli będą lepiej potrafiły wspólnie wytwarzać wiedzę. Ale być może nasze konserwowe (konserwatywnym wolałbym nie nazywać, bo byłaby to obraza dla konserwatystów) podejście ma lepiej przygotować do bezkrytycznej akceptacji neoliberalnych zasad.
Więcej o przemówieniu ministra m.in. w TVN24.pl
I nagle spikerka przerywa program, informując, że to już. Drogi pan minister jąkając się, czytając z kartki, monotonnym i nudnym głosem wyraził swoje oczekiwania (Roman miał przynajmniej dar ekspresji). Prof. Legutko zachęcił nauczycieli do profesjonalnej pracy, a uczniów do uczenia się. Ponadto nauczyciele mają inspirować uczniów. I to cała esencja ministerialnego przemówienia.
Jako pedagog z wykształcenia i praktykujący nauczyciel akademicki, zainteresowany sytuacją w polskim szkolnictwie, mocno się zawiodłem. Oczekiwałem naszkicowania zmian, może pomysłu na, choćby odległą, reformę. Zwłaszcza, że prof. Legutko o mały włos nie doprowadził do wojny z Kościołem o ocenę z religii. A tu klops- standard, PRL pełną gębą. Nauczyciele mają uczyć, a uczniowie mają uczyć się. Plus wzmianka o szkole jako miejscu nie tylko przekazywania wiedzy, ale i wychowywania.
Na niekorzyść ministra przemawia nie tylko moje akademickie wykształcenie i zainteresowanie sprawami edukacji. Aktualnie przypominam sobie różnorodne koncepcje konstruowania szkoły i jestem w trakcie lektury książki Czesława Kupisiewicza "Szkoła w XX wieku. Kierunki i próby przebudowy" i ze smutkiem stwierdzam, że polskie szkolnictwo, w marzeniach snutych przez PiS (po ostatnich wydarzeniach rozszyfrowanie skrótu mogłoby mi nie przejść przez gardło) stoi na początku drogi naukowego myślenia o pedagogice (choć niektórzy tej pierwszej koncepcji odmawiają naukowości, ale mniejsza o szczegóły), a dokładniej- tkwi w oparach herbartowskiej trucizny. A według Herbarta, w dużym skrócie, uczeń ma być zdyscyplinowany i posłuszny, a myśleniem zajmować się wtedy, kiedy wydaje lekcję, czyli w momencie odtwarzania wiadomości, jakie bezmyślnie przyswoił z fetyszyzowanego podręcznika lub nauczycielskiego wykładu.
Smutno mi tym bardziej, że przygotowuję właśnie tekst o możliwościach edukacyjnych w dobie kultury 2.0. Świat się zmienia, ale polska szkoła utknęła gdzieś w głębokiej ludowej ojczyźnie, z nauczycielem, który dowodzi klasową drużyną, wyznacza cele, decyduje o czym i z jakich źródeł uczniowie będą się uczyć. A szkolna młodzież ma jak pokorne cielęta chcieć się uczyć i spijać wiedzę ze szkolnego źródełka.
Niepokoi mnie także postawa nauczycieli, którzy, jak podaje TVN24 (oczywiście mocno generalizując, ale mój tekst też nie mówi o szczegółach), są oburzeni faktem, że zmieniono podstawy programowe niektórych przedmiotów i w efekcie tego także podręczniki i nauczyciele zostali zmuszeni do zmiany programów nauczania. To się nazywa nauczycielska elastyczność...
Tkwimy zatem w starym układzie- to dzisiaj słowo klucz- w którym uczniowie orbitują wokół szkoły. I niespecjalnie nawet czekamy na edukacyjnego Kopernika, który mógłby nam pokazać, że edukacja to nie tylko grube mury, uroczyste akademie, sztandary, przemówienia bonzów i kwiatki dla "naszej pani". A szkoła stała się rodzajem taśmy produkcyjnej, która działa pełną parą i dopasowuje uczniów do kolejnych etapów edukacji- testów po podstawówce, testów po gimnazjum i testów maturalnych, których wyniki decydują o przyjęciu na studia. Masowo wytwarzamy produkt w oparciu o stare materiały, nie zważając specjalnie na postęp, od czasu do czasu wrzucając nową technologię, zupełnie nie dopasowaną do reszty trybików, w efekcie wypaczając jeszcze bardziej produkty końcowe lub wprowadzamy kosmetyczne zmiany, mające pokazywać nasze modernistyczne plany. I tak zamiast myślenia i konstruowania wypowiedzi, uczymy rozwiązywania testów, a zamiast wspólnego uczenia się, aktywności edukacyjnej w oparciu o np. (nowe)media, wstawiamy komputery do zamkniętych na klucz pracowni komputerowych. Jak pisałem już kiedyś, czekam na raport z zastosowania tanich laptopów OLPC w krajach rozwijających się. Bo mam pewne obawy, że dzieci z wiosek w dżungli będą lepiej potrafiły wspólnie wytwarzać wiedzę. Ale być może nasze konserwowe (konserwatywnym wolałbym nie nazywać, bo byłaby to obraza dla konserwatystów) podejście ma lepiej przygotować do bezkrytycznej akceptacji neoliberalnych zasad.
Więcej o przemówieniu ministra m.in. w TVN24.pl
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
4 Responses to "Skazuję was na... sześć lat szkoły"
Jeśli chodzi o raport dotyczący zastosowania tanich laptopów OLPC w krajach rozwijających się, to czytałem na którymś z blogów, że "dzieci z wiosek" zaczynają je wykorzystywać głównie do oglądania pornografii.;) Jak znajdę ten wpis to podeślę linka...
No i właśnie - to rodzi pewną myśl. Mówisz o reformowaniu szkoły, wdrażaniu edukacji opartej o nowe media, zbiorową inteligencję, współpracę i współdziałanie. Zgadzam się, że tego rodzaju reformy są potrzebne (i pal licho co będą mówić nauczyciele - jak trzeba to i tak zmienią programy nauczania, ludzie są ludźmi i zawsze narzekają na "dodatkową robotę"). Chodzi jednak o to, czy reformowalni są w tej chwili uczniowie. Nie mówię tutaj o uczniach liceum, którym nowości techniczne z pewnością sie spodobają i będą umieli je wykorzystać. Mam wątpliwości, np. co do szkół zawodowych czy gimnazjów. Tak się składa, że moja Mama była/jest nauczycielem w obu typach szkoły i uwierz mi - materiał edukacyjny tam wyjątkowo oporny. Czy uczniowie przy "otwartych pracowniach komputerowych" będą je potrafili w tej chwili prawidłowo wykorzystać?
OLPC nie komentuję, chociaż mam wrażenie, że szukanie nagości płci przeciwnej w pewnym wieku jest normalne. Gorzej, jeśli OLPC ma się tylko przyczyniać do poznawania w wątpliwy sposób anatomii i wypaczonych zachowań seksualnych.
Co do szkoły, wydaje mi się, że zmiana powinna także polegać na tym, by uczniów nauczyć korzystania z nowych technologii. Tzn. dać im podstawy umiejętności korzystania z oprogramowania, sieciowych narzędzi itp. i pozwolić im na uczenie się "w praniu" wraz z innymi. Uczniów do nauki nigdy nie zmusimy, to indywidualna kwestia i w niektórych typach szkół jest z tym na pewno gorzej. Ale gdyby szkoła skupiła się nie tylko na realizowaniu programu, ale również na nieformalnej edukacji poza planem zajęć, efekty mogłyby być coraz lepsze.
Oczywiście, żeby przejść w dodatkowy tryb e-edukacji nieformalnej, uczniowie musieliby posiadać komputery i dostęp do sieci. Ale wraz z taniejącym sprzętem na pewno będzie coraz lepiej.
Poza tym nie chodzi mi tylko o otwartą pracownię komputerową, to może jest dla mnie symbol zmiany myślenia o szkole. Zależy mi na zmianie całego systemu. Nie wiem do końca, jak mógłby wyglądać i prawdopodobnie tym dociekaniom poświęcę część mojego życia. Wiem jednak, że dzisiejsza szkoła jest kjonstruowana zupełnie z dala od edukacyjnej refleksji z prawdziwego zdarzenia. Minister edukacji to człowiek mianowany politycznie (chociaż nie da się w sprawach edukacyjnych odejść od polityki, zawsze wizja szkoły będzie wizją polityczną), a samo ministerstwo jest zamknięte na dyskusję np. z profesorami pedagogiki, którzy całe życie zawodowe poświęcają na analizowanie sytuacji edukacyjnej, konstruowanie edukacyjnych wizji i dyskusję na ten temat.
Być może, gdybyśmy zdecydowali się podjąć dyskusję o możliwym przekształceniu szkoły, tak by polskie dzieci miały i podstawy wiedzy, którą u nas uważa się za kulturowe minimum (czyli aby przewyższały dzieci amerykańskie), ale również potrafiły same się uczyć i uczyć się w nieformalnych grupach konstruujących wiedzę, pojawi się alternatywa dla bieżącej, beznadziejnej sytuacji.
Doskonale Ciebie rozumiem - oczywiście trzeba rozpocząć od podstaw - uczyć dzieciaki korzystania z mediów, kreatywności, współdziałania, itd., jak to formułujesz - stworzyć system, który mógłby temu służyć.
Wątpiłem tylko czy zmiany, choć cząstkowe, da się wprowadzić ad hoc.
Zgadzam się, trzeba uczyć dzieciaki/ nastolatków korzystania z nowych mediów i nie widzę w tym większego problemu - z czasów szkolnych pamiętam, że komputery zawsze nas przyciągały, garnęliśmy się do nich. Moim zdaniem jednak kluczową sprawa jest w tym momencie obudzenie w uczniowskiej braci chęci poznania świata, patrzenia na świat WŁASNYMI oczami, wyrabianie WŁASNEGO osądu na dany temat.
Dorośli, 'ważni' ludzie 'ważnego' świata coraz częściej narzekają na młodych, zarzucając im ospałość, brak ambicji, ogólne niezadowolenie. Ja liceum skończyłam w zeszłym roku, byłam drugim z kolei rocznikiem, który doświadczył 'gimnazjalnej' reformy, a zatem byłam w epicentrum zdarzeń. I wiecie, co w tym wszystkim najbardziej mi się nie podobało? Chociaż chodziłam do jednej z najlepszych szkół w moim mieście, niemal nie było czasu na samodzielne myślenie. Program gonił, każde ciekawe dyskusje musieliśmy przerywać, bo musieliśmy przerobić cały materiał, żeby 'dobrze przygotowywać się do nowej matury'. Tylko praca odtwórcza, mózg mógł spać.
Gdybym mogła przeprowadzić reformę szkolnictwa, całkowicie zmieniłabym charakter liceum. Obecnie materiał programowy liceum w duzym stopniu pokrywa się z materiałem przerabianym w gimnazjum. Dlatego też pozostawiłabym 6-letnią podstawówkę, po niej 3-letnie gimnazjum, a potem prawo wyboru: w liceum uczeń wybiera tylko te przedmioty które go interesują, które przygotują go do matury i studiów. Gdybym zamiast 15 przedmiotów miała w lieceum przedmiotów 7, na pewno miałabym więcej czasu na pogłębianie swoich zainteresowań.
Prześlij komentarz