Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wolna kultura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wolna kultura. Pokaż wszystkie posty
3

Edukacja warszawska 2.0- relacja

piątek, października 19, 2007

We wtorek miałem przyjemność wziąć czynny udział w konferencji "Edukacja warszawska 2.0". Spotkanie było bardzo ważnym wydarzeniem w skali kraju, nie tylko Warszawy. Tak naprawdę samej Warszawie poświęconych było niewiele wątków i rozumiem, że Biuro Edukacji musiało dopisać swoje hasło do tytułu konferencji.

Brałem udział w części pierwszej, gdzie po wprowadzeniu szefa Biura Edukacji Warszawy, następnie organizatorów: Edwina Bendyka i Mirosława Filiciaka oraz Alka Tarkowskiego, a także po krótkim wykładzie prof. Wieleckiego i przed wystąpieniem Mirosława Filiciaka, przedstawiłem kilka słów na temat "Edukacja przyszłości. Świadomość, aktywność, wymiana współpraca" (notatkę z wystąpienia znajdziecie na "Kulturze 2.0"). Pomijając fakt, że po nocnym wstawaniu by na 9.00 pojawić się w Warszawie, wysiadł mi nieco system oddychania i wszystko powiedziałem na szybkich i krótkich oddechach, udało mi się przedstawić najważniejsze tezy. Po wystąpieniu spotkałem się z zarzutem od nauczycielki z jednego z warszawskich liceów, że promując wartości hakerskie w edukacji, promuję wartości bandyckie, ale Edwin Bendyk szybko sprostował, że nie chodziło mi zapewne o medialny obraz hakerów (pierwszy do odpowiedzi na zarzut wyrywał się Jarosław Lipszyc, ale to chyba zrozumiałe, jesteśmy ideologicznie w pewnych kwestiach z podobnej G(NU)liny).

Nie będę omawiał prezentacji. Były bardzo ciekawe, różnorodne i świetnie, że coraz więcej uwagi poświęca się wykorzystaniu mediów w edukacji formalnej i dostrzega możliwość współpracy pomiędzy szkołą- instytucją, a inicjatywami oddolnymi. Niestety, nie udało mi się zostać aż do panelu, ciekaw byłem co ma do powiedzenia dr Dominik Batorski, z którym udało mi się jedynie przedstawić.

Gdybym miał szukać negatynych stron konferencji, podczas wystąpień za mało było przedstawicieli pedagogiki. Za mało było osadzenia tematyki w refleksji pedagogicznej, z pedagogicznego punktu widzenia. Zdaję sobie sprawę, że pedagodzy w Polsce niekoniecznie rozumieją, o co chodzi w nowych mediach, o czym mówi Jenkins i zapewne po części postrzegają to jako niepedagogiczną herezję. Jednak samo spotkanie edukacyjnych aktywistów, nauczycieli i naukowców (którzy choć zainteresowani edukacją medialną, zorientowani świetnie w tematyce, to jednak wyprowadzający swoją refleksję nieco obok doświadczeń pedagogiki, pedagogicznych koncepcji, pedagogicznej historii i pedagogicznej krytyki) bez większego udziału pedagogów akademickich pozostawiło we mnie uczucie niedosytu. Ale rozumiem kwestię ograniczeń czasowych, konieczność wyboru najciekawszych wątków i być może nawet brak wiedzy co do możliwości zaproszenia "świadomych pedagogów". Tu pojawia się miejsce do popisu (absolutnie nie chodzi mi o koalicję ;p) dla samych pedagogów, co też powoli zaczynamy konstruować w ramach Pracowni Edukacji Medialnej, szykując na przyszłoroczną jesień konferencję.

Niedosyt ten jednak to coś wspaniałego. Chciałbym zaznaczyć, że bardzo szanuję i jestem pod wrażeniem działań Mirka Filiciaka, Alka Tarkowskiego i Edwina Bendyka, którzy w tej chwili jako jedyni w Polsce aktywnie organizują myślenie o edukacji medialnej, nowocześnie rozumianej. Fakt odpedagogizowania myślenia o edukacji medialnej- na życzenie samych pedagogów, którzy utknęli w połowie lat dziewięćdziesiątych, czego dowodem po części jest "Pedagogika medialna" wydana przez PWN pod redakcją Bronisława Siemienieckiego- być może otworzy oczy młodym pedagogom na potrzebę aktywnego włączenia się w refleksję i prace nad kształtowaniem medialnej edukacji w Polsce w oparciu o zupełnie świeżą diagnozę edukacyjnych możliwości, zaprezentowaną przez organizatorów konferencji w Warszawie.

Przez powyższe wywody nie chcę powiedzieć, że pedagodzy mają wkroczyć i po swojemu ustawić myślenie o pedagogice medialnej, ale jedynie, że powinni współtworzyć ten obszar refleksji i praktyki, dorzucając silne pedagogiczne bodźce i współpracując z socjologami, kulturoznawcami, dziennikarzami (tu ukłon raz jeszcze w stronę organizatorów) i nauczycielami oraz uczniami, obecnie funkcjonującymi w nieformalnych edukacyjnych wspólnotach, które są dla instytucjonalnej szkoły czymś tak nierozpoznanym, jak sto lat temu powierzchnia Księżyca. Czas wspólnie zrobić jeden mały krok, który może okazać się wielkim krokiem dla ludzkości. Chodzi jedynie o to, by ludzkość nie wyprzedziła pedagogiki, pozostawiając ją z tyłu, bo może się okazać, że przez to niedopatrzenie rozleziemy się w zupełnie różne strony, bądź znajdziemy po dwóch stronach rzeki, na której nie postawiono jeszcze mostu...

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
Czytaj dalej...

0

Nowe internetowe narzędzia edukacyjnej wymiany i współpracy. Kultura edukacyjnego daru

wtorek, sierpnia 14, 2007

Poniżej publikuję tekst, napisany na bazie referatu wygłoszonego podczas konferencji "Społeczne konteksty rozwoju internetu. Implikacje dla edukacji", która odbyła się drugiego czerwca 2006 w Gdańsku. Pojawi się w książce pokonferencyjnej pod redakcją Damiana Muszyńskiego i moją, ale czekamy na książkę tak długo, że w obawie przed zupełną dezakualizacją treści zdecydowałem się na publikację na blogu. Być może wersja ostateczna będzie nieco inna, zatem proszę potraktować poniższą wersję jako szkic. Obecnie mam sporo uwag i napisałbym tekst inaczej, ale...


Nowe internetowe narzędzia edukacyjnej wymiany i współpracy. Kultura edukacyjnego daru.

słowa kluczowe: wolne oprogramowanie, otwarte źródła, wolna kultura, wolna edukacja, kultura hakerska, internetowe narzędzia wymiany i współpracy, kultura edukacyjnego daru, wolny dostęp do wiedzy.

1. Balansowanie między otwartym/wolnym a zamkniętym

“Zamknięte systemy są martwe. Od oprogramowania do łańcuchów zaopatrzenia otwartość jest nowym standardem”1- tak brzmi nagłówek jednego z tekstów w magazynie “Wired”, poświęconego “ekonomii pełnego dostępu”. Czy naprawdę zamknięte do tej pory struktury są już martwe? Rzeczywiście, w ostatnich kilku latach zauważamy ogromny wzrost dostępności treści w globalnej sieci informacyjnej. Mamy możliwość korzystania z wielu zasobów zgromadzonych w internetowej sieci, ale także budowania nowych treści na podstawie starych, współpracę dzięki różnorodnym nowym technologiom. Wzrasta aktywność obywatelska, powstaje coraz więcej treści publikowanych przez zwykłych użytkowników, wykorzystuje się energię amatorów, którzy w przeciwieństwie do specjalistów, chętnie dzielą się wiedzą. I to za darmo. Podejmuję powyższy temat, ponieważ otwartość, która podobno ma się świetnie, jest nieustannie atakowana i zagrożona, a jednocześnie przez wielu traktowana jest jako jedyna możliwa alternatywa, choć jednostronnie zrozumiana sama może być zagrożeniem. Podejmuję go wreszcie, ponieważ uważam, że pedagodzy, a przynajmniej polscy pedagodzy są bardzo słabo zorientowani w obecnej sytuacji i wciąż traktują wiedzę oraz autorstwo, nawiązując do romantycznej wizji samotnego autora, która jest doskonałym odbiciem współczesnego pędu do zawłaszczania i posiadania. Nie próbują jednak wykorzystać nowych technologii, które prawie na siłę, bez głębszej refleksji, niemal mechanicznie wprowadza się do szkoły, wyposażając komputerowe pracownie w sprzęt i podłączając do internetu. Czy warto dzielić się wiedzą i w jaki sposób nowe narzędzia pozwalają nam na to, a także czy zadowala nas otwartość, a może lepiej walczyć także o wolność, na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście.


1.1 “Otwartość” vs. “wolność”. Open Source i Free Software jako impulsy napędzające wymianę i współpracę w internecie

Według Manuela Castelsa do rozwoju internetu przyczyniły się kultury techno-merytokratyczna, hakerska i komunitariańska, a także kultura biznesu2. Trzy pierwsze reprezentowały realizowane na różnych polach ideały wolności i dostępności: swobody dostępu do wiedzy, dzielenia się wiedzą i współpracy, działania na rzecz ulepszania technologii wspólną pracą, przywiązanie do wolności słowa, swobody ekspresji, działania w grupie i obywatelskiej aktywności. Czwarta kultura, również nastawiona na wolność, tym razem wolność robienia interesów, niestety, pomimo częstych obecnie aliansów ze środowiskiem Open Source, w dużej mierze wciąż przyczynia się dzisiaj do zamykania dostępu do wiedzy i innych dóbr kultury. A to dlatego, że w przeciwieństwie do trzech wcześniej wymienionych kultur, priorytetem jest dla niej nie człowiek, ale zysk. Oczywiście, jest to duże uogólnienie i uproszczenie. Niemniej to właśnie biznes, a raczej wielki biznes jest obecnie jednym z największych orędowników wydłużania restrykcyjnego prawa autorskiego, ochrony patentowej itp. i to właśnie chęć robienia interesów, a nie ideały wolności spowodowały powstanie Open Source, alternatywy dla Wolnego Oprogramowania, a właściwie wolnego oprogramowania w innym opakowaniu, które miało przekonać do siebie biznes. Bo, jak mówi haker Eric Raymond, Otwarte Źródła powstały, ponieważ “free” z terminu “free software” kojarzyło się jednoznacznie z darmowością, co skutecznie odstraszało firmy od zainwestowania pieniędzy w tego typu projekty3.

Zatem Open Source, inicjatywa, w której nazwę wpisana jest otwartość, paradoskalnie może być płaszczykiem, maską, która pozór wolności wykorzystuje do wspierania biznesu. Wolne licencje są uważane przez Open Source za lepsze od zamkniętych, głównie ze względów praktycznych. Znane w tym środowisku hasła to “im więcej oczu śledzi kod, tym mniej groźne są błędy” oraz “niech zadecyduje kod”. Z drugiej strony ów “płaszczyk”, choć niesie zagrożenie podporządkowania wielu projektów biznesowi, to jednak przyczynia się do dostępności nowych technologii dla zwykłych użytkowników, na zasadzie wymiany: firmy wspierające Open Source dają wsparcie finansowe i technologiczne, w zamian oczekując wsparcia społeczności przy realizacji projektów. Właściwie współpraca z biznesem nie jest złamaniem reguł stworzonych przez Richarda Stallmana- twórcy Fundacji Wolnego Oprogramowania i jej prawnego manifestu, czyli licencji GNU GPL, która daje swobodę również komercyjnego zastosowania, a sam Stallman tłumaczy termin “free” jako “free as in freedom not as in free beer”4. Dopóki oprogramowanie Open Source publikowane jest na licencjach uznawanych przez Fundację Wolnego Oprogramowania za wolne, nie ma technicznej i prawnej różnicy pomiędzy oprogramowaniem wolnym i otwartym. Rzecz rozchodzi się o nazwy i, jak to określa Stallman, aspekty moralne- Open Source skupiając się na praktycznym zastosowaniu gubi po drodze wolność, a nawet może próbować działać przeciwko niej, zgadzając się na wykorzystywanie w szerokim zakresie zastosowań zamkniętych w otwartych projektach.

Dzięki działalności Open Source rozpowszechniane są co prawda ideały otwartości5, a pośrednio także wolności, z racji samego pochodzenia Otwartych Źródeł i jednoczesnej silnej aktywności Fundacji Wolnego Oprogramowania6 i jej zwolenników, przypominających, że istotna jest wolność, a nie tylko praktyczność kodu. Istotna jest również działalność Ruchu Wolnej Kultury, który w nazwie ma “wolność” a nie “otwartość”, chociaż działalnością głównych propagatorów ruchu, m.in. Creative Commons przypomina coraz częściej działania Open Source, skłaniając się ku praktycznemu zastosowaniu licencji CC, nawiązując współpracę nawet z takimi tępicielami wolnego przepływu wiedzy jak np. Microsoft. Jak wspomniałem, chodzi głównie o nazwy, ale nazwy są bardzo istotne, ponieważ ideologie, jakie się za nimi kryją, pozwalają lub nie na zdominowanie aktywności przez pragmatyczny, biznesowy i rzekłbym mechaniczny dyskurs (a takim posługuje się środowisko Open Source). Temat ten jest jednak zbyt szeroki, by rozwijać go w niniejszym tekście. Pobieżne wyjaśnienie go uważam jednak za sprawę kluczową, ze względu na częste stosowanie błędnych podziałów na linii- płatne- darmowe lub zamknięte-otwarte, z pominięciem aspektów wolnościowych. Sięgnięcie do programistycznych niuansów jest ważne, ponieważ pozwala lepiej zrozumieć, co dzieje się w dzisiejszej (medialnej) edukacji- dlaczego nie wystarczy praktyczne działanie, czyli kształcenie technicznych umiejętności, ale niezbędna jest ideologiczna7 i moralna podbudowa działań. Jeśli jej nie będzie, wychowanie ograniczy się do kształcenia umiejętności i na dobrą sprawę, rezygnując z przekazywania określonych wartości, przestanie być wychowaniem. Co oczywiście może oznaczać zastąpienie edukacyjnego, moralnego dyskursu, ukrytym dyskursem wychowawczym automatów, algorytmów i pochwałę praktycznego działania celem uzyskania doraźnego zysku.


2. Koniec statycznej sieci (?)

Współczesny internet jest płynny, nieustannie zmienny, nie tylko dzięki sieciowej architekturze, ale również dzięki płynności kodu, możliwości modyfikacji treści i nieustannie zmieniającym się sieciom społecznym. Ruch Wolnego Oprogramowania, Otwarte Źródła i Ruch Wolnej Kultury w dużej mierze przyczyniły się do dostępności technologii i wiedzy dla użytkowników internetu i do nowego, bardziej swobodnego i płynnego podejścia do treści, modyfikacji ich i ponownego wykorzystania. Niestety, płynność ta jest zagrożona mroźnym oddechem korporacyjnej żądzy zysków.

Dzisiejsza sieć, dzięki powstaniu nowych narzędzi, staje się coraz bardziej dynamiczna. Coraz więcej osób ma dostęp do internetu i nie wykorzystuje go jedynie w bierny sposób, ale zaczyna transmitować, produkować nowe idee i informacyjne produkty. Pojawia się coraz więcej platform, które umożliwiają swobodną wymianę w zakresie wytwarzanych dóbr- tekstów, filmów, zdjęć, dźwięków, a także oprogramowania. Sieć staje się miejscem nieustannej dyskusji, ścierania poglądów i wytwarzania nowych wartości. Nowe możliwości, nowa sieć oparta na nowych narzędziach jest często określana jako Web 2.0. Użytkownicy są traktowani jako współtwórcy różnego rodzaju serwisów, tworzonych z myślą o nich w myśl zasady przyświecającej Open Source “publikuj wcześnie i publikuj często”. Serwisy te funkcjonują niejednokrotnie w tzw. wersji Beta, czyli są ciągle nieukończone, nieustannie kształtowane i ulepszane właśnie dzięki pracy, a właściwie wykorzystywaniu ich przez zwykłych internautów.

Koniec statycznej sieci zaowocował również końcem zupełnie darmowej sieci. Komercjalizacja idei związanych z komputerami i siecią komputerową zaczęła się o wiele wcześniej, już od zamykania kodu oprogramowania i zaczęła opanowywać internet- płatne i własnościowe treści pojawiały się na ogromną skalę. Tak jak niegdyś blokowanie dostępu do kodu, tak dzisiaj komercjalizacja treści oraz coraz bardziej restrykcyjne i skuteczne egzekwowanie prawa autorskiego, zaowocowało sprzeciwem. Bunt ten opiera się na działalności Ruchu Wolnego Oprogramowania, szeroko rozumianym Ruchu Wolnej Kultury, którego najciekawsze przykłady to Creative Commons, Open Access, Open Course Ware, działalność Fundacji Wikimedia8 i infoanarchistów walczących z tzw. “prawem własności intelektualnej”9. Bunt ten nie musi być jednak oparty na przekonaniach jednostki, nie musi być nawet uświadomiony. Sama architektura, według Mitcha Kapora, jest polityką10. Zatem sieciowa infrastruktura i sieciowe, hipertekstowe połączenia automatycznie stoją w opozycji do zamknięcia, sztywnej hierarchii i ograniczania przepływu informacji.


3. Kultura edukacyjnego daru

Kultura edukacyjnego daru, to kultura, która kształtuje się na bazie sieciowej, otwartej architektury internetu, dzięki możliwościom zarówno odbioru jak i nadawania, przy użyciu narzędzi umożliwiających wymianę i współpracę, a także przy wsparciu ideologicznym różnorodnych instytucji i grup ludzi.

Według Ebena Moglena, jednego z głównych działaczy ruchu wolnego oprogramowania i współtwórcy m.in. licencji GNU GPL, pogłębia się, a jednocześnie uświadamiamy ją sobie coraz bardziej, przepaść pomiędzy rzeczywistymi możliwościami oferowanymi przez nowe media, a coraz mniejszymi możliwościami, które zmuszeni jesteśmy zaakceptować. Moglen nie traci jednak ducha i pisze, że pojawia się jednocześnie “nowy system dystrybucji, bazujący na kojarzeniu równych, bez hierarchicznej kontroli, który zastępuje zniewalający system dystrybucji muzyki, wideo i innych dóbr”11. Według niego od uniwersytetów, bibliotek i podobnych instytucji powinniśmy wymagać kompletnego, darmowego dostępu do wiedzy dla wszystkich ludzi. Moglen pisze dalej “powierzamy się rewolucji, która uwalnia ludzki umysł. Obalając system piractwa, własności idei, powołujemy do życia prawdziwe społeczeństwo, w którym swobodny rozwój każdego jest warunkiem swobodnego rozwoju wszystkich”12. Czy aby na pewno wszystkich? Według Wade'a Rousha, ludność krajów zachodnich zaczyna spędzać całe dnie w niewidzialnym polu informacyjnym, które jest wytworzone przez nasze cyfrowe urządzenia, jak laptopy, telefony komórkowe i odtwarzacze muzyczne, bezprzewodowe sieci połączeń komunikacyjnych, służących nam w podróży i dzięki internetowi i rosnącej liczbie sieciowych narzędzi służących wyszukiwaniu informacji, komunikacji międzyludzkiej i współpracy z innymi ludźmi. “Uzbrojony w nic więcej niż telefon komórkowy, nowoczesny mieszczuch może uzyskać odpowiedź na prawie każde pytanie, zlokalizować znajomych, przyjaciół i usługi; dołączyć do wirtualnych społeczności, które tworzą się i rozchodzą w mgnieniu oka wokół współdzielonej pracy i wspólnych zainteresowań; może również publikować bloga, zdjęcia, nagrania dźwiękowe i wideo nieograniczonej publiczności”13. Jednak nie wszystkich na świecie stać na korzystanie z nowych technologii. Dlatego pojawiają się inicjatywy, które mają na celu umożliwienia korzystania z nowoczesnych narzędzi. Przykładem może być laptop za 100$ przygotowywany pod kierunkiem Nicholasa Negroponte.


4. Podsumowanie

Czy w świecie równych głosów, wolności wypowiedzi i swobody współpracy, współtworzenia, szkoła powinna nadal opierać się na hierarchicznej organizacji, przekazywaniu wycinkowej wiedzy i ocenianiu zaangażowania i zasobności informacyjnej jednostek? Czy może mamy dawać jedynie podstawy wspólnej wiedzy, tworzyć bazę, punkt wyjścia do poszukiwań? A może mamy uczyć jak poszukiwać, wykorzystywać narzędzia i współpracować? A może szkoła nie jest już potrzebna, albo potraktować ją powinniśmy jako niezbędny przymus, taśmę produkującą bezwartościowe papierki bez pokrycia? W każdym razie nie powinniśmy się dziwić, jeśli dla młodych ludzi szkoła coraz rzadziej będzie synonimem edukacji, zwłaszcza dla tych, którzy korzystają już dziś z wolnych źródeł informacji i przyzwyczajeni są, jak w przypadku Wikipedii do nieustannych zmian, modyfikacji, do tego, że nic nie jest powiedziane raz na zawsze. A to właśnie świadomość nieustannej zmienności, możliwość, a raczej konieczność ciągłego ulepszania opublikowanych już treści, zgromadzonej wiedzy, najlepiej oddaje ducha “uczenia się bez końca” czy inaczej “uczenia się przez całe życie”.

Jeśli nie dokonamy wyboru i nie rozpoczniemy zmian, może się okazać, że szkoła jest tylko przymusem, obowiązkową kuźnią papierów bez pokrycia, a może przymusowym skansenem. A główną lekcją, jaką młodzi ludzie mogą ze szkoły wynieść jest wiedza o tym, jak nie warto działać i funkcjonować. Nasze społeczeństwo, chcemy tego czy nie, pod wpływem korzystania przez nas z sieci internetowej i coraz szerszego dostępu do mediów zaczyna się zmieniać. Jak będzie wyglądać, zależy głównie od nas. Jeśli jednak zaprzestaniemy krytycznej refleksji i działania na rzecz zmian, możemy ponownie obudzić się w świecie dwóch kontrolowanych kanałów telewizyjnych lub tysięcy pstrokatych programów, nasączonych łagodną i ciepłą papką bezwartościowych treści. Bo swoboda nadawania wartościowych informacji, możliwość współpracy i wolność tworzenia może zostać zablokowana przez zniesienie neutralności sieci, rozszerzanie i jeszcze bardziej skuteczne egzekwowanie prawa autorskiego i knebel w usta niepokornym obywatelom, polegający na współpracy gigantów medialnych i rządu, czego przykładem są choćby dzisiejsze Chiny.


Przypisy:


1Kelleher, K., (2006). All-access economy. Wired nr7

2 Castells, M. (2004). Galaktyka internetu. Rebis.

3 Zobacz np. film “Revolution OS”.

4 Wypowiedziane m.in. w filmie “Revolution OS” i wielu tekstach Stallmana.

5 Mówienie o otwartości nawiązującej jedynie do Otwartych Źródeł niesie niebezpieczeństwo mechanicznego jej traktowania i odwoływanie się do tak rozumianej otwartości to nic więcej niż praktycyzm, który może prowadzić do konformizmu.

6 Wiele dystrybucji GNU/ Linuksa korzysta zarówno z wolnego jak i otwartego oprogramowania- przykładem jest Ubuntu- a niejednokrotnie oprogramowanie Open Source i Free Software jest publikowane na identycznej licencji i określanie jednym lub drugim mianem zależy wyłącznie od optyki ideologicznej danej osoby. Mówi się również o FLOSS: Free/ Libre, Open Source Software- jest to zbiorcze określenie na oba typy oprogramowania.

7 Mówienie w Polsce o potrzebie ideologicznego kształtowania może zapewne budzić wstręt, jest jednak moim zdaniem niezbędnym warunkiem spójności każdej strategii edukacyjnej.

8 Wikimedia łączy wolną kulturę “pozaprogramistyczną” z ruchem wolnego oprogramowania poprzez zastosowanie licencji GNU FDL na publikowane treści, licencji GNU GPL na mechanizm Wikipedii i projektów pokrewnych oraz wykorzystywanie tylko wolnego oprogramowania.

9 Termin ten jest bardzo szeroki i nieprecyzyjny. Odnosi się do prawa autorskiego, patentowego i prawa znaków handlowych, które kształtowały się oddzielnie. Richard Stallman uważa to określenie za mylące i mające na celu propagandę własności informacji.

10 O'Reilly, T. What is web 2.0. Odebrane: 30.09.2005. z: www.oreillynet.com

11 Moglen, E. (2003). The dotCommunist Manifesto. Odebrane: 30.09.2005. z: www.emoglen.law.columbia.edu

12 tamże

13 Roush, W. (2005). Social Machines. Technology Review: sierpień.



Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska. Czytaj dalej...

12

jestem aktywistą- (Czerski) skuj mi mordę

poniedziałek, czerwca 25, 2007

Po przeczytaniu ostatniego wpisu w HIPERbLOGu, Piotrowi Czerskiemu opadły ręce (mam nadzieję, że się przy tym w żaden sposób nie uszkodził i że tylko o ręce chodzi). Otóż Piotr nie mógł wytrzymać, że za pisanie "głębokich" refleksji na prywatnym blogu, m.in. na temat solidarności ze strajkującymi pielęgniarkami, jestem opłacany z publicznych pieniędzy. Mówiąc jaśniej- dlaczego pieniądze Piotra przyczyniają się do powstawania bzdur i powiększania internetowego śmietnika?

Ano dlatego, że... uwaga... po pierwsze mój blog jest blogiem prywatnym. Sama informacja o miejscu pracy, którą można znaleźć na blogu, nie oznacza, że piszę pod skrzydłami instytucji. A nawet gdyby tak było, to uczelnia zapewnia mi wolność badań i rozwoju i gdybym chciał zajmować się protestami pielęgniarek i lekarzy i jednocześnie zajmować osobiste stanowisko na ten temat, nawet radykalne politycznie, to mi to wolno. Oczywiście ostatni wpis nie był naukowym tekstem i to chyba jest dla Ciebie Piotrze jasne, ale gdybyś tego jednak nie dostrzegał, to przypomnę Ci jako studentowi (czy już absolwentowi?) filozofii, że badania społeczne nie są tym samym co przyrodnicze.

Po drugie- pieniądze Piotra jednak nie przyczyniają się do pisania bzdur. Nie tylko dlatego, że moja umowa o pracę nie zawiera informacji o prowadzeniu prywatnej strony internetowej, ale również dlatego, że nikt mnie z uczelni o to nie prosił i nie przedstawiam tam wyników badań naukowych przeprowadzonych w Uniwersytecie Gdańskim czy też za uniwersyteckie pieniądze. Co więcej, życie zmusiło mnie do pracowania od czasu do czasu również poza uniwersytetem, zatem trudno byłoby Ci Piotrze wykazać, ile HIPERbLOGa powstaje za Twoje pieniądze. Gdybyśmy jednak chcieli w przybliżeniu to zrobić i dla uproszczenia uznalibyśmy jednak, że blog powstaje za publiczne pieniądze, to za Twoje podatki, co prawda wysokie, powstawałby chyba tylko drobniutki ułamek moich tekstów? A może się mylę? Z tego jednak, że Piotr chciałby mieć zupełną kontrolę nad moimi wypowiedziami, czy to na blogu czy w czasopiśmie naukowym, powstającymi za publiczne pieniądze, wynika pewne niebezpieczeństwo. Gdyby wszyscy myśleli podobnie jak Piotr, musielibyśmy często robić referendum i decydować, czy tekst pana X na temat czegoś tam jest wart Waszych pieniędzy z podatków. Oczywiście to absurd i jest to niewykonalne, ale Piotr świadomie lub nie proponuje trzymanie wolnej naukowej ekspresji (ale i jakiejkolwiek innej twórczości osób opłacanych z publicznych pieniędzy) za mordę. Rozumiem, że Piotrowi chodzi o to, by publicznie opłacana nauka nie istniała- bo tylko tak można rozwiązać problem opłacania badań naukowych z podatków. A jeśli zabraknie publicznie opłacanej nauki, zajmiemy się tylko tym, co potrzebne i moich bzdetów z HIPERbLOGa nikt nie chciałby sponsorować. Tylko że nauka w zupełności podporządkowana potrzebom rynku, to nauka niewolna, która realizuje tylko zamówienia prywatnych sponsorów lub zmuszona jest sprzedawać wyniki badań i patenty temu, kto da więcej. Wówczas społeczeństwo ma korzyść z nauki tylko wtedy, kiedy zapłaci określonym firmom, żadąjącym zwrotu nakładów poniesionych na badania. I osoby, które nie zarabiają tak jak Piotr, mogą zapomnieć o przejeździe autostradą, opiece medycznej na wysokim poziomie i wyższych studiach, bo nie będą mieli na to pieniędzy.

Co do opłacania składki na świadczenia zdrowotne- byłoby wspaniale, gdybym mógł wydawać to, co teraz płacę państwu, na prywatne ubezpieczenie. Jest jednak jedno "ale". Nie mamy pewności, czy przy przejściu opieki zdrowotnej w tryb zupełnie komercyjny, zakłady opieki zdrowotnej i firmy ubezpieczeniowe nie podniosą cen. Jeśli opieka zdrowotna będzie towarem, to musi być traktowana jak towar. Dobra luksusowe kosztują i jeśli jest na nie popyt, cenę można podbijać. Przykładem są dzisiaj mieszkania, kupowane za kredyt na czterdzieści lat lub przez spekulantów. Ale niekoniecznie przez tych, którzy potrzebują własnego lokum. Jest jeszcze inny problem, którego Piotr nie zauważa. Ja jestem zdania, że jeśli żyjemy razem w społeczeństwie i społeczeństwo ma mieć swoje pierwotne znaczenie, to musimy pomyśleć nie tylko o sobie. W przeciwnym razie, gdy wszystko podporządkujemy wolnemu rynkowi, ludzie bezrobotni, schorowani, bezdomni, stają się niepotrzebni. Proponuję zerknąć do choćby "życia na przemiał" Baumana, to nie są tylko moje bzdurne gadki. Przechodząc od publicznej służby zdrowia na prywatną opiekę medyczną i wpłacając składki już nie do kasy państwa tylko konkretnej firmy, pozbawiamy tych, których na opłacanie składek nie stać, dostępu do leczenia. Nawet gdyby państwo zapewniało jakieś inne rozwiązanie dla tych ludzi, nie będzie to poziom opieki, na jaki stać będzie opłacających składki.

Co do nierozumienia przeze mnie ekonomii, powiem tylko tyle, że to, co Ty rozumiesz jako ekonomię, to ekonomia neoliberalna (to słowo drażni, prawda?). A ekonomia jest nauką społeczną i tak jak nie ma jednej opcji politycznej, tak jak nie ma jednej wizji wychowania, tak nie ma jednej ekonomii. O tym się oczywiście nie mówi zbyt często, bo media głównego nurtu nie służą rozważaniom o alternatywnej globalizacji, alternatywnych ekonomiach itp., bo nie to jest w interesie biznesu, bez którego podobno nie mógłbym żyć. I tu Cię zaskoczę- mnie zupełnie nie przeszkadza biznes, na pewnym polu nawet mocno go wspieram, ale nie jestem zwolennikiem zupełnie wolnego rynku, który w dzisiejszym wydaniu jest tak naprawdę niewolny, bo np. USA nie stosuje się do wolnorynkowych zasad, które wymusza na biednych krajach w zamian za kredyty.

I na koniec Piotrze- wybacz, czasami pisałem do Ciebie wprost, czasem w trzeciej osobie, ale ze mnie, w przeciwieństwie do Ciebie dupa nie literat- nie mam nic przeciwko Twoim poglądom. Możesz mówić co chcesz, kiedy chcesz, nie zgadzać się ze mną. Nie ma dla mnie znaczenia, kto za to płaci. Czy ja z moich minimalnych podatków (tak, płacę dosłownie grosze, korzystając z przywilejów pracownika naukowego) czy Twój pracodawca czy nieokreślony sponsor. W przeciwieństwie do Ciebie nic mi nie opadło, kiedy czytałem Twoje wpisy, nikogo nie nazwę chujem z wąsem, nawet gdyby był cynicznym kłamcą i nikomu nie mam zamiaru dać po mordzie. Polityka to wojna, ale nawet prowadzona z radykalnie różnych frontów powinna mieć jednak na celu współistnienie jednostki ze społeczeństwem. Ty proponujesz libertariańską, przyciągającą, rewolucyjną wizję anarchistycznego odrzucenia państwa, z jednoczesnym odrzuceniem lewackich pokrzykiwań. I brzmi to rzeczywiście kusząco. Tylko co nam zostaje, kiedy państwo sprowadzamy do roli stróża nocnego? Zostaje pilnująca porządku skorupa, demokracja i zdanie ludzi, o które tak walczysz w przypadku podatków, staje się niczym, bo rządzi tylko pieniądz, a regulacje państwowe, często bezmyślne i błędne, zostają zastąpione bezduszną regulacją komercyjnych transakcji. Ja takiego świata nie chcę.
Tag:
Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska. Czytaj dalej...

5

"własność intelektualna" a upadek liberalnego kapitalizmu

sobota, marca 31, 2007

Znowu zacząłem kupować "Dziennik". Znowu w soboty. Dla dodatku "Europa", który często przedstawia interesujące, intrygujące wypowiedzi i wywiady. Tym razem ciekawa dyskusja m.in. ze Slavojem Żiżkiem. Nie będę referował całości, skupię się na drobnym wycinku.

Otóż Żiżek wymienia kilka zwiastunów upadku liberalnego kapitalizmu. Skupię się na pierwszych trzech, bo tak naprawdę interesuje mnie dzisiaj "ten trzeci". Pierwszym jest ekologia, która jest jeszcze traktowana jako jeden z obszarów rynku i jest "zasysana" przez kapitalizm. Ale gdy tylko dojdzie do katastrofy większej niż ta w Czarnobylu (Żiżek mówi o "dziesięć razy większej"), system się załamie, bo nikomu nie będzie się opłacało podjąć zbyt dużego finansowego ryzyka uczestnictwa w redukcji skutków katastrofy. Drugim zwiastunem upadku są nowe formy segregacji i apartheidu. Przykładem niech będą powiększające się slumsy, które zamieszkiwane przez miliony osób zostały osierocone przez państwo, nie dające sobie rady na tych obszarach, nie mające rzeczywistego zwierzchnictwa. Slumsy są potencjalnie wybuchowym obszarem, z którym, według opinii Żiżka, liberalny kapitalizm nie jest w stanie sobie poradzić. Trzeci zwiastun to dominacja własności prywatnej. Żiżek nie jest jednak "paleolitycznym marksistą", co próbował zasugerować prowadzący debatę redaktor. Dlatego, że nie chodzi mu o własność materialną. Jak pisze Żiżek:

"Chcę tylko powiedzieć, że nastąpiło przesunięcie akcentów od posiadania przedmiotów materialnych do posiadania tak zwanej własności intelektualnej. Co to zmienia? Otóż gdybyśmy pozostawili sprawę jedynie wolnemu rynkowi, dochodziłoby do rozmaitych paradoksów: np. firmy, które opatentują fragmenty genomu, byłyby właścicielami formuły naszego ciała. Zresztą dysfunkcjonalność bezwarunkowej ochrony własności intelektualnej widać już dzisiaj: kiedy w USA wypuszcza się na rynek nowy produkt, koszt systemu ochrony przed skopiowaniem jest często wyższy niż koszt samego produktu".

Przytaczałem już kiedyś w HIPERbLOGu poglądy Żiżka dotyczące wirtualnej rewolucji. Rewolucji, która za pałac zimowy powinna uznać sferę wirtualnej rzeczywistości, a raczej globalną sieć komunikacyjną. Zatem walka z neoliberalizmem powinna się w dużej mierze toczyć w przestrzeni informacyjnej, w globalnej informacyjnej sieci. Z jednej strony musi to być publikacja krytycznych sądów na temat liberalnego kapitalizmu, głosów sprzeciwu i prowadzenie debaty na temat możliwych alternatyw (np. co po kapitalizmie?), skupianie różnorodnych zwolenników zmiany. Z drugiej powinna to być walka o uwolnienie informacji. Czyli infoanarchistyczna walka o "dostęp do sumy ludzkiej wiedzy", którą to wiedzę można również twórczo wykorzystywać. Wydaje mi się, że walcząc o informację, warto sięgnąć do hakerskich wartości, przykładów hakerskiej współpracy (jak np. GNU/ Linux). Oczywiście hakerzy inspirują mnóstwo projektów realizowanych w innych obszarach kultury niż oprogramowanie- przykładem jest choćby działalność Fundacji Wikimedia i rozprzestrzenianie dzięki sieci różnego rodzaju wolnych projektów i inicjatyw opartych o wolne licencje publikowania treści. Wiadomo, licencja licencji nierówna, ale jest to jednak pewna zmiana. Być może coraz większa wolność, otwartość, dostępność i oddolność, jaką obserwuje się w internecie, przeważy nad logiką zamknięcia, m.in. ze względu na lepsze dopasowanie swobodnej, sieciowej komunikacji i współpracy do otwartej, niehierarchicznej struktury hipertekstu i otwartej infrastruktury globalnej informacyjnej sieci. Zatem raz jeszcze: informacja chce być wolna! Niech niesie nas hakerskie hasło...

Zabawne jest to, że w dominujących mediach słowo haker stało się synonimem cyber-włamywacza, cyber-kryminalisty, a może nawet cyber-terrorysty, który walczy z systemem w domowym zaciszu przed ekranem komputera. Być może nie warto zaprzeczać pejoratywnemu zabarwieniu terminu i chętnie w tym znaczeniu go używać. Bo "terroryzm informacyjny", który nie jest absolutnie związany z przemocą, ale może raczej ze zmultiplikowaną, sieciową informacją (być może wykradzioną posiadaczom praw autorskich vide p2p), która dzięki sieci szybko się ropzrzestrzenia, jest jedną z sensownych strategii walki o przestrzeń informacyjną, która w obecnych zero-jedynkowych czasach stała się synonimem przestrzeni publicznej. Realną przestrzeń publiczną już zawłaszczono, ale w "nierealu" nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego, skopiowanego miliardy razy, słowa.

ps wojenna retoryka jest jak najbardziej wskazana, bo tylko dając odpór, a nie jedynie biernie opierając, można rzeczywiście dokonać jakiejkolwiek zmiany. Zwłaszcza, że wojenny język i strategiczne planowanie jest domeną neoliberalnego działania.

Tag:
Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska. Czytaj dalej...

1 komentarze

Koniec dokumentów w formacie .doc

czwartek, lutego 08, 2007

Nareszcie. Cóż takiego? Otóż pojawił się dodatek do pakietu biurowego M$ Office, który pozwala użytkownikom edytora Word czytać pliki zapisane w formacie .odf (open document format)- otwartym formacie plików. Wystarczy ściągnąć i zainstalować. Działa poprawnie w najnowszym M$ Office i M$ Office 2003 zatem nie powinno być większych problemów z odczytywaniem (chociaż zdaję sobie sprawę, że sporo jeszcze w Polsce Office 2000 i '98, ale może skłoni to użytkowników staroci programistycznych do przesiadki na Openoffice, skoro nowy produkt M$ odczytuje już otwarte formaty).

Dla mnie jest to o tyle ważne, że jako zwolennik wolnej kultury i wolnego oprogramowania, które jest jednym z filarów całego ruchu, do tej pory i tak musiałem posługiwać się zamkniętymi formatami plików. A zamknięte formaty są bardzo niebezpieczne, ponieważ brak dostępu do ich specyfikacji ogranicza możliwość tworzenia oprogramowania zdolnego je odczytywać do producentów tychże formatów. I jeśli za dziesięć lat (a w komputeryzacji jest to dłuuuugi okres- czy jesteście w stanie odczytać dokumenty napisane kiedyś w formatach, z których korzystały niesitniejące już bądź niszowe dziś edytory?) nie będzie mnie stać na nową wersję Worda lub innego programu, mogę mieć problemy z otwieraniem niektórych plików, gdy na mojej nowej platformie sprzętowej stary edytor, zdolny to jeszcze zrobić, będzie "nieinstalowalny". A przykład Windows Vista pokazuje, że sporo programów używalnych na XP nie działa na najnowszym systemie (nie mówiąc o tych z '95).

Inna sprawa, zamknięte formaty plików ograniczają ich odczytywalność do konkretnego oprogramowania. Zatem jeśli jeden format zmonopolizuje rynek, nie ma mowy o konkurencji, ponieważ inne np. edytory tekstów, nie mogą korzystać z tego formatu lub jeśli pozwalają na zapisywanie w nim (jak Openoffice w formacie .doc), dokumenty nie zawsze będą przetransponowane poprawnie. To dla mnie istotne, ponieważ powstaje w ten sposób bariera dla przepływu informacji i wiedzy, zabijana jest konkurencja i oddajemy się w niewolę widzimisię jednego producenta. A "jedyne słuszne rozwiązania", które są narzucane i nie służą społeczeństwu, ale konkretnej firmie, są zagrożeniem dla różnorodności. Najbardziej zastanawia mnie fakt, że w kraju, w którym przez kilkadziesiąt lat funkcjonowała monopartyjność (satelitki się nie liczą), monosystemowość i monokultura, zwolennicy np. Microsoftu i pozbawionego zupełnie ograniczeń wolnego rynku (choć to złuda, bo USA dotuje i wspiera swoją gospodarkę na potęgę) nie obawiają się monopolu lub wręcz twierdzą, że coś takiego nie funkcjonuje, chociaż UE ma oczy nieco otwarte na tę sprawę. W przypadku M$ monopol jest tak bardzo wyraźny, że tylko głupiec go nie widzi.

Poza tym jestem zdania, że nasze "solidarne" państwo powinno zadbać o to, by wszystkie dokumenty produkowane przez aparat państwowy były niezależne od jednego producenta. W przeciwnym razie popadamy w technologiczną zależność i zawsze będziemy zmuszeni do korzystania z rozwiązań tego, a nie innego producenta. Na co jako obywatel (mam nadzieję świadomy) absolutnie się nie zgadzam.

Zatem Drodzy Użytkownicy pakietu Office. Spróbujcie mnie zrozumieć, kiedy jako załącznik do poczty elektronicznej dotrze do Was plik .odf Żeby go odczytać wystarczy ściągnąć dodatek (anglooszołomy zapewne wolałyby w tym miejscu "plugin"), zainstalować go (jak "instalowanie" przełożyc na język polski?) i cieszyć się treścią dokumentu. Na Worda mnie nie stać, nie stać mnie również na niepotrzebne wydatki państwa na oprogramowanie do czytania zamkniętych formatów, a także paradoksalnie nie stać mnie na ograniczenia dostępu do wiedzy i sprowadzenia życia wyłącznie do ekonomicznej logiki zysku (co zapewne jest tylko wmówionym nam obrazem ekonomii, bo ta, jako nauka społeczna powinna się zajmować właśnie społeczeństwem, a nie "maksymalizacją zysku", tylko kto to obecnie rozumie?).

Więcej o otwartych standardach.

-------------------------------------------------
Komentarz 09.02.2007.

Chcę być w stosunku do czytelników uczciwy, dlatego prostuję. Spróbowałem w pracy zainstalować plugin do Office. Niestety, najpierw na stronie dodatku (jak to nazywam) nie od razu wpadłem na właściwy program do ściągnięcia (są tam jeszcze źródła i inne rzeczy, a ja w pośpiechu niedokładnie czytałem, poza tym plugin nie jest umieszczony jako pierwsza pozycja) i ściągałem zbędne rzeczy. Później przez pomyłkę ściągnąłem wersję niemiecką, a jak już zacząłem instalację wersji polskojęzycznej, komputer musiał dodatkowo ściągnąć net-framework (nie wiem czy dobrze zapisuję i czy nie pomyliłem nazwy) ze strony Microsoftu i go zainstalować. Dopiero po zainstalowaniu dodatkowego programu wznowiłem instalację dodatku. Po skończeniu otworzyłem Worda, który miał teraz w opcji "plik" dodatkowe możliwości, m.in. "otwórz .odt". Skorzystałem z nowej opcji, spróbowałem otworzyć dwa pliki. Po pierwsze: import trwał bardzo długo, po drugie każdy z plików zamienił się w kilka linijek krzaczków nie do odczytania. Zatem program nie działał poprawnie.

Nie zadałem sobie trudu kombinowania, dokładnego czytania informacji o możliwych błędach w konkretnych wersjach (bo czasem się takie zdarzają), np. o braku aktywacji pluginu, co można zrobić na jeszcze jeden sposób. Nie zrobiłem nic więcej, ponieważ jeśli pliki .odt (wersja .odf dla edytora tekstu) mają być przesyłane do użytkowników Worda, można się spodziewać po cześci użytkowników, że samo ściągnięcie dodatku byłoby dla nich problemem, nie mówiąc o dodatkowych instalacjach i ewentualnym grzebaniu w informacjach o możliwych błędach.

Zatem chwilowo jestem rozczarowany. Oczywiście mogę się zabawić i spróbować stworzyć spiskową teorię. Być może ściągnięta przeze mnie wtyczka (nareszcie znalazłem zastępstwo "dodatku") jest dziełem Microsoftu i być może funkcjonuje wadliwie, by zniechęcić użytkowników Office do zgadzania się na przesyłanie dokumentów .odt, z którymi "mają same problemy". Może przygotowywana przez Sun wtyczka dla Office 2003, która ma pojawić się już w połowie lutego, czyli za kilka dni, będzie łatwiejsza w instalacji. Liczę na to bardzo, ponieważ Sun wypuszcza ją podobno ze względu na niepełnosprawnych użytkowników internetu, aby poszerzyć ich możliwości korzystania z sieci. Na razie będzie obsługiwać tylko pliki .odt, planowane jest wsparcie także dla plików arkuszy kalkulacyjnych i prezentacji, ale dopiero pod koniec bieżącego roku.

Dla mnie najbardziej denerwujące jest, że Microsoft, zamiast przystać na otwarty standard- .odf, skonstruował swój. Gdyby .odf był standardowym formatem zapisu plików we wszystkich edytorach tekstu, nie byłoby problemów z pluginami. Niestety, chęć zysku i utrzymania przy sobie użytkowników jest tak wielka, że sądzę, że Microsoft na wyrost się przestraszył. Nie jestem w stanie uwierzyć, że gdyby Office zapisywał pliki w identycznym formacie jak Openoffice i inne edytory, ludzie masowo zrezygnowaliby z rozwiązań z Redmond. Znam wiele osób, które boją się Openoffice tylko dlatego, że jest darmowy i jest po prostu innym programem niż Word. Mam wrażenie, że Microsoft nie doceniając potęgi przywiązania do siebie użytkowników, zupełnie bezsensownie wprowadza bariery przepływu informacji.

Tag:
Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska. Czytaj dalej...

3

Odpowiedź na komentarz Ekhila odnośnie M$ i cyfrowego wykluczenia

wtorek, października 24, 2006

Łącze do skomentowanego przez Ekhila tekstu, gdzie można znaleźć również Jego komentarz.

Najpierw odnośnie darmowości- działalność na rzecz darmowego dostępu do wszelkich "produktów" kultury nie oznacza tego samego, co walka o wolność. Wolne oprogramowanie nie musi być darmowe, co w przypadku produktów dla użytkowników indywidualnych zdarza się rzadko, a nawet jeśli trzeba zapłacić, są to kwoty niższe niż za oprogramowanie własnościowe. Często płacimy tylko za nośnik. Z kolei walka o darmowe oprogramowanie to walka o freeware- czyli na dobrą sprawę chcemy dostać coś za darmo, a dalej nie mamy prawa wiedzieć jak taki program działa i nie mamy prawa go ulepszać, a także niekoniecznie musimy mieć prawo do jego rozpowszechniania.

Druga sprawa- cyfrowe wykluczenie i Windows. Oczywiście, możesz mieć w domu taki system operacyjny, jaki sobie wymarzysz. To Twoja sprawa, ale powinienieś mieć również świadomość, że korzystając z produktów M$, być może nie przyczyniasz się do cyfrowego wykluczenia bezpośrednio, ale wspierasz pewien zamknięty sposób produkcji oprogramowania oraz sposób dystrybucji. Krótko mówiąc, zgadzasz się na to, że nie masz żadnych praw do oprogramowania, że pożyczenie oprogramowania koledze jest takim samym przestępstwem jak kradzież samochodu, a także, że można ograniczać dostęp do wiedzy w ogóle i do wiedzy na temat funkcjonowania oprogramowania i że za wartościową wiedzę trzeba płacić, nawet gdy Cię na to nie stać. W przypadku Windows nigdy nie możesz być również pewnym, co właśnie robi Twój OS.

Wiem, że sprawa jest złożona i nie skreślam absoutnie ludzi korzystających z Windows. Sam przesiadałem się stopniowo, korzystająć z dwóch systemów. I tu zgadzam się, że niezbędna jest edukacja. Ale nie edukacja polegająca na obsługiwaniu różnych systemów. Edukacja, która będzie zwracać uwagę na sposób produkcji oprogramowania, wyjaśniająca co możesz zrobić z danym typem oprogramowania, dlaczego nie możesz tego samego robić z GNU/ Linuksem i z Windows. Edukacja skupiona nie tylko na praktycznym wykorzystaniu oprogramowania i swobodzie wyboru pomiędzy programami- co mi wygodniej, ale przede wszystkim oparta na uświadamianiu, co służy społeczeństwu, rozwojowi, a co rozwój ogranicza. Dalej- edukacja, która kierowana jest przez ludzi świadomych, instalujących w szkolnych pracowniach wolne oprogramowanie, które można uzyskać darmowo, a także swobodnie konfigurować, rozdawać za darmo uczniom, żeby w domu mogli korzystać z tego samego oprogramowania co w szkole. Obecnie jest to utrudnione- jeśli podczas zajęć uczą Cię obsługi programu Power Point, Word, Front Page, w dodatku w oparciu o najnowszą wersję M$ Office, to prawdopodobnie w domu skorzystasz z pirackiej wersji, bo na legalną Cię nie stać. Uczymy zatem kombinowania i tego, że szkoła nie pomaga uczniom, radźcie sobie sami. Dlaczego szkoły powinny używać wyłącznie wolnego oprogramowania, wyjaśnia Richard Stallman.

Można to uznać za objaw zakłamania, ale w tej chwili mam jeszcze Windows na dysku, na szczęście tylko jako drugi system komputera stacjonarnego, ponieważ zanim przesiadłem sie na GNU/ Linuksa, kupiłem drukarkę. A do niej nie ma sterowników pozwalających na korzystanie pod GNU/ Linux. Wyzwalanie się nie jest proste i jest procesem stopniowym, który może, a nawet powinien zacząć się od instalacji wolnych programów na Windows- to pozwala przyzwyczaić się do innych programów i ułatwić przesiadkę. Jednak na dłuższą metę, tworzenie oprogramowania wolnego na zamknięte systemy operacyjne skutkuje pewnym wymieszaniem. Skoro można korzystać z wolnych programów pod Windows, można korzystać z zamkniętych pod GNU/ Linux i na dobrą sprawę wolność oprogramowania przestaje mieć znaczenie, liczy się tylko drobny bunt przeciwko monopoliście i wszystko sprowadza się do otwartości. Otwartości, która jest lepsza, bo pozwala na tworzenie lepszego oprogramowania pod względem praktycznym, a nie dlatego, że pozwala uwolnić się od pewnych ograniczeń. I taka właśnie jest filozofia Open Source. Ciekawe artykuły na temat ryzyka "miksowania" oprogramowania wolnego i zamkniętego, a także tworzenia różnego typu oprogramowania na różne systemy można za darmo przeczytać w "Free Software Magazine", zwłaszcza numerze trzecim i czwartym, jeśli dobrze pamiętam.

W walce o dostęp do wiedzy kompromisy powinny być jak najrzadsze. Na dobrą sprawę nie widać oznak szkodliwości Windows- nie stać Cię, znajdziesz piracką kopię. Czy przez korzystanie z Windows komuś dzieje się coś złego? Tyle że działa to na identycznej zasadzie jak np. dbałość o ochronę środowiska- kogo obchodzi, jaką w domu mam lodówkę- czy jest to lodówka z lat '70, która szkodzi powłoce ozonowej, kogo obchodzi, czy mam samochód, który spala dwadzieścia litrów benzyny na 100km itp. Niestety, pewne "drobiazgi" mają kluczowe znaczenie i powinny być rozpatrywane w dłuższej perspektywie. Bo zgoda na wybór Windows oznacza zgodę na wydłużanie w nieskończoność prawa autorskiego, co skutkuje tym, że Ty nie możesz korzystać z dóbr kultury, a korporacje mogą, coraz większą kontrolę nad użytkownikami programów, bo trzeba będzie sprawdzić, czy masz prawo korzystać z oprogramowania albo np. cyfrowych zbiorów bibliotecznych. Czarną, ale możliwą do spełnienia wizję prezentuje Stallman w "Prawie do czytania", którego lekturę serdecznie polecam.

Tag:
Creative Commons License
Ten wpis jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.0 Poland. Czytaj dalej...

1 komentarze

Niech żyje absurd! Microsoft walczy z cyfrowym wykluczeniem

czwartek, października 19, 2006

Po przeczytaniu informacji w Dzienniku Internautów, dotyczącej informatyzacji Podlasia nie byłem ani specjalnie zdziwiony, ani zaskoczony. Otóż na Podlasiu rozpoczęto projekt, który ma zwalczać cyfrowe wykluczenie, skierowany głównie do bezrobotnych i zagrożonych bezrobociem. Sprzęt zakupił bank światowy, pewne programy zakupiły pewne firmy (w tej chwili to mniej istotne). Microsoft przyznał natomiast grant w formie pieniężnej i oprogramowania w wysokości 350 tysięcy dolarów.

Na potrzeby projektu powstało również polskie tłumaczenie programu Microsoftu "Digital Literacy". Jak pisze DzI:

"Program został opracowany przez firmę Microsoft z myślą o osobach dorosłych, które nie potrafią korzystać z technologii komputerowych, a chciałyby zdobyć tę wiedzę i wykorzystać ją do rozwoju osobistego i zawodowego".

Dziennikarze dodają jeszcze, że wsparcie od Microsoftu przyznawane jest "w ramach ogólnoświatowego programu grantowego zainaugurowanego przez Microsoft Corporation w 2003 roku - Microsoft Unlimited Potential" (!) (pogrubienie i wykrzyknik moje).

Moje zastrzeżenia:
* uważam, że wsparcie ze strony Microsoftu jest nic nie warte. Bez problemu można zainstalować na komputerach wolne i jednocześnie darmowe oprogramowanie, które nie ustępuje w niczym systemowi operacyjnemu Microsoftu.
* Wolne oprogramowanie zainstalowane w pracowni umożliwiłoby administratorom swobodne kształtowanie systemu operacyjnego na potrzeby pracowni, ponadto nie byłoby potrzeby zakupu dodatkowego oprogramowania chroniącego przed wirusami oraz oprogramowania edukacyjnego, pakietów biurowych, programów do obróbki grafiki, wideo i dźwięku.
* Zapewne wsparcie od Microsoftu jest jednorazowe i po kilku latach nie będzie darmowej wymiany oprogramowania, a trzeba pamiętać, że koszt zakupu licencji na korzystanie z Windows to przynajmniej 300zł. Podobnie sprawa wygląda z licencją na użytkowanie oprogramowania antywirusowego i innych własnościowych programów. Zatem część nakładów przekazanych dla pracowni, wróci do Microsoftu i innych firm najpóźniej za kilka lat. W przypadku zainstalowania wolnego oprogramowania, nie byłoby takiej potrzeby.
* Zakup następnej licencji na korzystanie z Windows pociągnie za sobą prawdopodobnie zakup nowego sprzętu, ponieważ następca XP- Vista, ma bardzo wygórowane wymagania sprzętowe.
* "Last but not least"- Microsoft próbuje redukować skutki cyfrowego wykluczenia, chociaż sam się do cyfrowego wykluczenia nieustannie przyczynia i to na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim każe sobie płacić ogromne sumy za licencje na korzystanie z oprogramowania, licencje zwykle jednostanowiskowe, a w przypadku nowego systemu Vista- licencje, któr będzie można odsprzedać tylko raz. Poza tym, Microsoft nieustannie zabrania działan edukacyjnych w oparciu o swoje systemy operacyjne, ponieważ zabrania dostępu do kodu. Nieznajomość kodu Windows oznacza również nieznajomość dokładnego funkcjonowania systemu- nie wiemy, czy Microsoft nie gromadzi dokładnych danych na temat użytkowników itp. Nie można walczyć o dostęp do wiedzy, jednocześnie zabraniając do niej dostępu.

Muszę zatem przyznać, że walka z cyforwym wykluczeniem w wydaniu Microsoftu w ogóle mnie nie przekonuje. Traktuję ją raczej jako podstępną kampanię promocyjną. Przypominam sobie, że rok czy dwa temu powstała pierwsza w Polsce pracownia komputerowa dla bezdomnych. Powstała przy niskich nakładach, ponieważ komputery zaopatrzono wyłącznie w wolne oprogramowanie i łaska Microsoftu nie była wcale potrzebna. Przypomina mi się również, że w jednym z tekstów Lessiga w "Świecie Techniki" czytałem o brazylijskich ciężarówkach, czy też autobusach, które zaopatrzone w komputery z wolnym oprogramowaniem jeżdżą po kraju, by uczyć niepiśmienne dzieci "digital literacy". Być może taki sposób Microsoftowi nie odpowiada, ponieważ dzieci w Brazylii uczą się wyrażać siebie poprzez komunikaty medialne konstruowane niejednokrotnie w oparciu o istniejące już teksty- kopiują, wklejają i miksują. A uczenie dzieci, że kultura jest własnością nas wszystkich i wszyscy powinniśmy miec dostęp do wiedzy jest, z punktu widzenia obecnej strategii twórców Windows, niebezpieczna. Niebezpieczna wielce, ponieważ podważa święte obecnie prawo własności intelektualnej i mogłoby zapoczątkować, a właściwie rozszerzyć dyskusję nad restrykcyjnym prawem autorskim, ale i patentowym na szkoły i społeczne instytucje edukacyjne. A na to Microsoft pozwolić sobie nie może.

Niestety, świadczy to również o beznadziejnym przygotowaniu placówek edukacyjnych, które decydują się na rozwiązania Microsoftu. Brak świadomości w tej kwestii, to podcinanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy. Ale nie widzę raczej zbyt wielkich szans na poprawę, jeśli nie będziemy podejmować radykalnych akcji protestacyjnych i radykalnych akcji edukacyjno-uświadamiających. Bo Windows jest znośnym systemem operacyjnym, jeśli nie jest się świadomym społecznych skutków jego wykorzystania.

Tag: , ,
Creative Commons License
Ten wpis jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.0 Poland. Czytaj dalej...